PoProstuJa,troszkę śledziłam Twoja historię tu na forum. Bylas osobą ktora nie miała oporów ,aby wejść w dyskusję z odstepcami (ja bym na forum bedac aktywnym świadkiem nie weszla po co?)Miałaś wątpliwości i tylko sie upewnilas w nich ,furtke zamknelas list napisalas pa i tyle.Nie laczyly Cie z tymi ludzmi zadne glebsze emocje ,nie mialas tam korzenii albo jestes takim typem osobowości.Twardym.Ja jestem inna. To co z nami dzieje sie po wyjściu zależy tez od tego jakie sie ofiary poniosło będąc tam w srodku .Ze mna też jest teraz dobrze o niebo lepiej niz 3 lata temu.Ale czuje ,ze może byc lepiej ☺
Storczyku, podjęcie tej decyzji (o odejściu) wcale nie było dla mnie łatwe (gdyby było łatwe, to podjęłabym ją w dwa dni). A to co najbardziej mnie w orgu trzymało, to kontakty z innymi ludźmi. Trudno mi więc zarzucić, że nie miałam z nimi emocjonalnych więzi.
Ludzie są różni i różnie reagują na te same sytuacje.
Dla mnie na przykład trudne było wejście do Świadków. Byłam nastolatką, rodzina nigdy nie lubiła Świadków (a nawet traktowali ich jak najgorszą sektę), w szkole wszyscy katolicy, a ja zmieniam religię. To wymagało odwagi. Zahartowało mnie.
Zresztą ogólnie mnie życie zahartowało. Co wcale nie wyklucza posiadania wewnętrznej wrażliwości i empatii.
Niemniej jednak w rodzinie (nie twierdzę, że była ona do końca normalna) przekazano mi wzorzec, że problemy rozwiązuje się wałkiem (i to dosłownie!
).
Przyszedł kiedyś mój ojciec do domu pod wpływem... i zaczął się rzucać... no to się moja mama wkurzyła i grzmotnęła go wałkiem po prostu. I już się nie rzucał (ale przeżył
).
Nie żebym popierała przemoc
Ja po prostu jestem zwolennikiem konkretnych działań.
Jeśli mi się coś nie podoba, to nie będę się tym zamartwiała 15 lat, tylko staram się jak najszybciej znaleźć jakieś rozwiązanie tego problemu: plan A, plan B, plan C... i tak dalej, aż do skutku.
Moje odejście było "łatwe" w tym sensie, że miałam wiele odstępczych materiałów którymi mogłam się posiłkować. Zobaczyłam też, że nie jestem jedynym "odstępcą" na świecie, ale są też inni w tej sytuacji. Wiedziałam, że jestem w fałszywej religii, więc decyzja o odejściu naprawdę trudna nie była. Trudne było tylko ustalenie konkretnej daty i pogodzenie się z tym, że inni mnie oleją.
Ale dzięki temu, że nigdy nie byłam jednostką aspołeczną i łatwo nawiązywałam kontakty, to postanowiłam podjąć ryzyko - Świadkowie wypną się na mnie, ale przecież mam szansę spotkać jeszcze inne osoby spośród 8 miliardów ludzi na świecie.
I spotkałam... i sobie chwalę.
Myślę, że mnie "uratowało" to, że rodzina z mojej strony nigdy nie należała do Świadków - podjęłam więc decyzję sama jako nastolatka i nikt mi tej religii nie narzucił. Oprócz tego utwardziła mnie moja rodzina, która jak pisałam nie była do końca normalna (w tych przeciętnych, normalnych rodzinach wałek służy tylko do ciasta
).
No i jestem jaka jestem.
A propos pytania o zresetowanie do zera.
Nie da się tak zresetować, bo bym musiała mieć wymazaną całą pamięć. A ja nie chcę mieć wymazanej pamięci.
Myślę, że założenie typu: "chcę całkowicie zapomnieć" jest z góry skazane na porażkę.
Ja przyjęłam inną taktykę - potraktowałam przynależność do Świadków jako jeden z etapów mojego życia, a nie jak koszmar, który chcę wymazać. Cały pobyt u Świadków traktuję jako lekcję - dzięki temu wiem jak to jest być sekcie i jak to mozliwe, że ludzie się nabierają na sekty. To mnie nauczyło pokory. Gdybym nigdy nie należała do żadnej sekty, to dziś myslałabym, że wszyscy jej członkowie to po prostu idioci (bo się dali nabrać). Ale ja też się dałam nabrać, a za idiotę siebie nie uważałam... Wiem po prostu na czym polega ten mechanizm wchodzenia (i wychodzenia) z sekty i traktuję to teraz jako pakiet cennej wiedzy.
Po co niby mam sobie pamięć wymazywać?! U Świadków miałam też dobre wspomnienia. Ponadto cały czas mam wewnętrzne przekonanie, że wśród nich jest mnóstwo ukrytych odstępców i teraz jeszcze się nie ujawniają, ale za jakiś czas będą wyskakiwać jak grzyby po deszczu. W moim najbliższym otoczeniu mam już kilkunastu odstępców, z czego wielu niedawno odłączona.
Liczę więc na to, że wyjdą też inne wartościowe jednostki, choć niektórym daję na to nawet z 5 lat.
Reasumując: po prostu zaakceptowałam całą sytuację i swój życiorys. Nic nie chcę wymazywać. Cieszę się, że potrafiłam w odpowiednim momencie podjąć odpowiednią decyzję o odejściu i czuję się teraz naprawdę lepiej.
A dlaczego inni zostają w orgu - choć znają przekręty WTS?
Jak dla mnie to temat na kilka prac doktorskich...