W końcu fajniasty temacik. To i ja trzy grosze wrzucę
. Przy czym ostrzegam, że z lewego rękawa można napisać więcej niż WTS wydało do tej pory. Jeszcze jest prawy rękaw i kieszenie. Kaptur pomijam.
Zacznę od starego stwierdzenia - są ludzie i ludziska. Tak jest w każdej organizacji. Religijnej, politycznej, gospodarczej, legalnej, małej, dużej, nieformalnej. To może być nawet uliczny gang.
My o świadkach. Najwięcej po funkcyjnych starszakach jadą ci, którym dano tylko szmatą wycierać parapety. Do tego można zaliczyć też grupę feministycznych babsztyli, którym nic nie dano z racji płci, a chciały i chcą rządzić. Poznać je można po wypowiedziach na forum. To jest ta płeć bez wacka z wyłączeniem kobiet.
To, że niektórym, wielu, lub większej połowie, odbija po uzyskaniu funkcji zborowych, to chyba nie trzeba tłumaczyć. To przekłada się na relacje starszy - głosiciel, albo starszy bardziej starszy od innego przeciętnego starszego.
By nie przedłużać wpisu, to zgadzam się w 98% z tym, co napisał Nadaszyniak. Edka nie chce rozpisywać - mam szacunek.
Coś innego napiszę. Pewnie to powinno trafić na inny wątek. O ile pamiętam, to tego nie pisałem.
Facet był w rocznikach moich rodziców. Najstarsze dziecko to mój rocznik. Zborowy hydraulik. Opinie słyszałem o nim raczej negatywne. Wódkę piliśmy raz, po jednym kieliszku, na weselu. Według niektórych matron zborowych, był szowinistą i dyktatorem. Wykształcił dzieci. Papiery miał takie, że nieliczni ludzie w PL mogą to zdobyć. Kiedyś przez słuchawkę wkręciłem go w jakiś punkt. Jak się spotkaliśmy to mówił, że on do przemawiania się nie nadaje. Stres, trema, brak umiejętności, etc. On do mnie mówił 'bracie Moyses'. Ja do niego: 'cześć Jurand!'. Powinno być odwrotnie z uwagi na wiek. Przemówienie przebrnął, bo mu wtłoczyłem 2 stare prawdy - nikt ze słuchaczy nie wie co masz do powiedzenia, a na koniec i tak Ci zaklaszczą. Pomimo różnicy 2 dekad z hakiem, ujął mnie jednak skromnością. Wtedy zacząłem zmieniać o nim zdanie.
Pochodził ze zboru który nazbierał sporo forsy na depozycie - na sale. To przepadło. Niedługo po tym minęliśmy się w SK - czyli końcówka wychodziła, a pierwsi przychodzili. Za moimi plecami stała jedna dziewczyna gdy on podszedł. Nie miał ściszonego głosu.
Parafrazuję (bo zaskoczenie mnie powaliło): 'Ku.... Moyses, do hu.., co te ćwoki zrobiły z naszymi pieniędzmi? Co się dzieje?'.
Było jeszcze kilka litanii.
Co mnie zdziwiło? W SK i przy jakimś nasłuchu innych ludzi. Język bezpośredni. I dlaczego do mnie? Nie byłem jego kolegą, nawet dobrym znajomym. Gdyby to było przy wódce, to można jakoś pojąć. Skąd u niego taka bezpośredniość w moim kierunku? Czuł? Wiedział?
Niedługo później umarł na ukrytą chorobę. przynajmniej szybko umierał.
Gdyby żył dalej, to zakładam, że walnąłby tym najbardziej tajnym z tajnych podręczników u ŚJ i by podziękował. Czy by go wykluczyli, czy by sam odszedł, czy zostałby dla rodziny? To już jest gdybanie. Na dzień dzisiejszy żałuję, że nie poznaliśmy się lepiej.
Konkluzja taka: 'z kawałka skurwy... jednak wyszedł człowiek'. Pozory mylą. Najbardziej nie lubił go kolega zborowy, który udawał świętego i obrabiał mu d..., a sam żonę lał i parę innych naleciałości miał.