Pamiętam też taką sytuację jak którejś niedzieli przyjechałam na zebranie, jeszcze sporo przed całą akcją związaną z wykluczeniem. Usiadłam w ostatnim rzędzie. Zaczęło się zebranie. Pieśń, modlitwa, rozpoczyna się wykład. Siedzę zamyślona, myślę o czymś co mnie gryzie. Cichutko, jak mysz pod miotłą. Po czym słyszę z mównicy swoje imię. " siostro X, czy już mogę kontynuować ?, czy możesz się skupić na wykładzie ?"
Czuję jakbym dostała w pysk, jakbym była rozpuszczonym bachorem, które jest niegrzeczne na zebraniu i należy je przywołać do porządku. Łzy napłynęły mi do oczu. Jestem dorosłym człowiekiem a ten facet wzbudza we mnie poczucie wstydu i skrępowania. Jakim prawem? Co takiego zrobiłam? Nie wytrzymałam i wyszłam stamtąd szlochając pod nosem.
Później podczas komitetu stwierdził, że nie ma we mnie ani odrobiny żalu , że prędzej bym umarła niż przyznała się do winy. Notował skrupulatnie to co mówiłam ale już dawno spisał mnie na straty.... tak wygląda szeroko pojęta miłość w organizacji. Dziś ten sam człowiek przychodzi do mojego domu i przekonuje że żaden lekarz nie pomoże mi tak jak zbór. Nigdzie nie otrzymam takiego wsparcia jak wśród kochających braci....