A ja nie mogę uwierzyć, że istnieją na świecie jeszcze gdzieś tacy lekarze, którzy walczą o pacjenta i przejmują się jego losem. Może ta odmowa ubodła jego ego? może mówił tylko tak pod publiczkę, bo co innego miał powiedzieć? A może faktycznie jest jakimś odmieńcem, któremu na sercu leży los leczonych przez niego pacjentów.
Co do tych dzieci, to nie mogę uwierzyć, aby tak dopingowały umierającą matkę. To jest do nie uwierzenia po prostu. Przecież normalni ludzie mają jakieś uczucia, lecą łzy, nawet Chrystusa płakał, a przecież miał moc wskrzesić Łazarza.
Przez kilka ostatnich lat sporo obracałam się po szpitalach i uwierz że są. Są i tacy co są bo są i tacy empatyczni, życzliwi, z powołania.
Nie chcę nikogo usprawiedliwiać, ale jestem w stanie zrozumieć, że po latach obcowania ze śmiercią, chorobami robią się odporni, pewne rzeczy nie robią na nich wrażenia. Jednak każdą śmierć na swój sposób przeżywają.
Gdy moja teściowa dostała udaru, byłam zgorszona jak pielęgniarki ją obracały. Robiły to bez emocji, jakby ziemniaki przerzucały. Gdy wróciła do domu i zaczęłam się nią opiekować obchodziłam się jak z jajkiem, chuchałam i dmuchałam bo chora. Serce mi chciało pęknąć, że taka biedna...
Po jakimś czasie, tego samego dzień w dzień popadłam w rutynę. Już nie robiło to na mnie większego wrażenia, robiłam pewne rzeczy jak automat.
Od tej pory, całkiem inaczej patrzę na lekarzy i wszelaką służbę medyczną. Coś co dla nas jest dramatem, tragedią, dla nich jest codziennością, chlebem powszednim.
Moja mama kiedyś miała iść na operację i nim poszła do szpitala puszyła się...żadnej krwi, wolę umrzeć na chwałę jehowy niż dać się pokalać...ble ble ble...a moje głupie rodzeństwo jej wtórowało.
Gdyby wtedy zmarła z powodu odmowy transfuzji, chyba bym jej nawet nie pożałowała. Jak nikogo kto umiera na własne życzenie.