SIOSTRA BOŻENKA Siostra Bożenka została Świadkiem Jehowy z własnego wyboru. Zawsze ciągnęło ją do religii, gorąco pragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o Bogu. W jej rodzinnym domu rzadko mówiło sięo tych sprawach. Co niedzielę chodziła z rodzicami do kościoła, ale przeważnie się tam nudziła. O ile z uwagą słuchała czytań, to już kazania nie na temat prawie ją usypiały. Ona chciała czegoś więcej…
Pewnego dnia wydarzyło się coś, co zmieniło całe jej życie. Rodzice wyjechali na weekend do rodziny na wsi. To nie było towarzystwo dla niej, nie znosiła niekończących się dyskusji na temat: „Czy pamiętasz Wojtka, tego co się ożenił z Agatą, co jej brat jest szwagem Zdzicha, a teściem Pawła, co pracował w młynie 20 lat temu?”. Takie dyskusje sprawiały, że odpływała po 2 minutach i miała szczerą chęć udusić osobę, która rozpoczęła tę wyliczankę. Lepiej było zostać w domu. Przynajmniej można się było wyspać. Wszak życie 21-latki, nawet uduchowionej, nie kończy się o godzinie 20-tej.
Była sobota, więc nie zamierzała zrywać się o świcie, tym bardziej że po piątkowej imprezie, poszła spać dopiero o 3-ej nad ranem. Właśnie miała sen, ten z serii przyjemnych, na których wspomnienie na twarzy pojawia się uśmiech, a w oczach rozmarzenie, o motylach w brzuchu nie wspominając. Było ciepło. Leżała na zielonej łące, wyszywanej głównie czerwonymi makami, oraz tu i ówdzie kąkolem. W pewnym momencie zobaczyła, że zbliża się do niej wysoki, przystojny mężczyzna. Nie mogła wyraźnie ujrzeć jego twarzy, ale wcale się go nie bała, wprost przeciwnie, na myśl o nim, jej ciało przeszył dreszcz podniecenia. Mężczyzna uklęknął koło niej i pochylił głowę, by ją pocałować. Zamknęła oczy w niecierpliwym oczekiwaniu. W tym momencie rozległ się śpiew słowika. - Jak romantycznie. - pomyślała Bożenka. - Nawet przyroda nam sprzyja. - Nadal miała zamknięte oczy, nadal czekała na pocałunek, a słowik nadal śpiewał… coraz głośniej i głośniej! - Zamknij się cholerny wyjcu! Wszystko psujesz! - Wtedy do jej świadomości zaczęło docierać, że to nie słowik, tylko dzwonek domofonu. Zakleła cicho pod nosem, ale zerwała się, ubrała i podniosła słuchawkę.
- Słucham? - rzuciła zirytowana.
- Dzień dobry. - rozległ się miły, damski głos z drugiej strony. - Czy zechciałaby pani porozmawiać z nami chwilę o Bogu?
Zaskoczona dziewczyna szeroko otworzyła oczy. - To może być to! Okazja żeby lepiej poznać Boga i Biblię.
- Bardzo chętnie, proszę wejść.
Po chwili rozległo się pukanie do drzwi, a na klatce schodowej stały dwie skromnie ubrane panie. Obie trzymały Biblie, a w torbach zauważyła kilka książek i czasopism.
- Jestem Noemi. – przedstawiła się młodsza z kobiet.
- A ja Krystyna. - dodała starsza.
- Bożena.
- Pani Bożeno, czy zauważyła pani, ile dzisiaj na świecie dzieje się złych rzeczy? Ciągle słyszymy o wojnach, kradzieżach, morderstwach… Jak Pani myśli, czy jakiś ludzki rząd może zapewnić trwały pokój i bezpieczeństwo? I kto jest za to wszystko odpowiedzialny?
Okazało się, że miłe panie były Świadkami Jehowy i w ten oto sposób, młoda Bożenka zaczęła poznawać Prawdę. Na początku miała pewne wątpliwości co do niektórych nauk, ale jej nauczycielki i przewodniczki po nowej wierze, potrafiły wyjaśnić wszystko na podstawie wersetów biblijnych. Potem zaczęła korzystać ze specjalnie przygotowanej do tego celu książki; „Wiedza, która prowadzi do życia wiecznego”. Mimo początkowego wahamia, z każdym tygodniem coraz bardziej podobała jej się nowa religia. Nie chciała denerwować rodziców, więc mówiła im, że idzie się uczyć do koleżanki, do kina, na spacer. Po kilku miesiącach przestały ją męczyć wyrzuty sumienia, już wiedziała, że najważniejsza jest służba dla Jehowy, dopiero potem reszta. Dowiedziała się, że światem rządzi Szatan Diabeł, który zrobi wszystko, aby nie należała do ludu Bożego, pod jego wpływem, nawet jej najbliżsi mogą być negatywnie nastawieni do jej nowej wiary i powinna być na to przygotowana. Często było jej smutno, że do tej pory obchodziła pogańskie święta i wierzyła w rzeczy, które nie podobały się Jehowie. Postanowiła się zmienić i spełniać nakazy Boga najlepiej jak tylko się da. No i nie chciała zginąć w Amagedonie! Już jakiś czas temu wyrzuciła ze swojego pokoju krzyż i wszystkie „święte obrazki”. Nie mogła patrzeć na te wszystkie bałwany.
O chrzcie powiedziała rodzicom dopiero 2 miesiące przed letnim Kongresem, na którym miała przyjąć symbol. Ojciec zareagował na tę wiadomość obojętnie, matka rozpłakała się i próbowała jej tłumaczyć, że źle robi.
- Bożenko, jechowcy to sekta! Dziecko, proszę cię, nie rób tego. Zniszczysz sobie życie.
Mamo, ty nic nie rozumiesz. Kościół to sekta, Trójca to wymysł szatana. I te wszystkie święta, które nie podobają się Bogu, bo mają pogańskie pochodzenie! Nie chcę więcej należeć do religii fałszywej!
- Córeczko, ale oni rozbijają rodziny… - próbowała tłumaczyć matka.
- To bzdura! Świadkowie Jehowy, to ogólnoświatowy zbór miłujących się braci i sióstr. Nie mogliby zrobić czegoś takiego. - Bożena już prawie krzyczała.
- Dobrze Bożenko. - matka miała łzy w oczach. - Zrobisz, jak chcesz. Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć.
Symbol przyjęła zgodnie z planem podczas Kongresu na Stadionie Dziesięciolecia. Przepełniało ją takie szczęście, że chciała krzyczeć z radości. Czuła w sobie wtedy taki zapał i chęć do działania, że mogłaby iść zaraz, tak jak stała, głosić o zbliżającym się Królestwie Bożym od drzwi do drzwi. Wszyscy byli dla niej tacy mili i serdeczni. Gratulowali i uśmiechali się do niej. To było fantastyczne przeżycie.
Później zaczęło się zwyczajne zborowe życie. Zebrania, szkoła teokratyczna, domowe studium, studium Biblii, studium Strażnicy. Nie narzekała, podobało jej się to. Cieszyła się, że Jehowa prowadzi ją za pośrednictwem swego kanału łączności w Brooklynie, że z każdym nowym światłem zbliża się do Prawdy. Coraz bardziej angażowała się w życie zboru. Na przedostatnim roku psychologii, Bożena zdecydowała, że rzuci studia i zostanie pionierką. Tak też zrobiła, mimo że ojciec i matka starali się ją odwieść od tego pomysłu. Nie żałowała. Wiedziała, że Jehowa wynagrodzi jej poświęcenie i zapewni jej lepszą edukację niż najlepszy uniwersytet.
Nie żałowała sił, zdrowia, ani czasu na służbę i naukę. Po kursie pionierskim ruszyła w teren. Bardzo lubiła głosić, czuła, że to jej powołanie. W służbie poznała też swego przyszłego męża, skromnego, nieśmiałego chłopaka, który rzadko otwierał usta, ale kiedy się uśmiechał, ukazywał garnitur śnieżnobiałych zębów. Zakochała się w tym jego cudownym uśmiechu. Ślub cywilny wzięli po pół roku znajomości. Starszy wygłosił piękną mowę na Sali Królestwa.
***
Od tamtej pory minęło prawie 20 lat. On został sługą pomocniczym, pionierem, potem starszym zboru. Ona przez wszystkie te lata była pionierką, czasami pomocniczą, czasami pełnoczasową. Z czasem pierwsza, najsilniejsza miłość przygasła, zastąpiła ją szara rzeczywistość. Mąż Bożeny okazał się człowiekiem małomównym, za to surowym, na szczęście tylko dla członków zboru, a nie dla niej. O nie! Ona nie dawała sobie w kaszę dmuchać! Życie nauczyło ją, ze jak się o coś nie wykłucisz, to nic nie będziesz mieć. Czasami służba polowa, a zwłaszcza „stojakowanie” były tak nudne, ze aby umilić sobie czas, wymieniały się z koleżankami wiadomościami o co ciekawszych osobach ze zboru. Spodobał jej się ten „sport” i wkrótce wiedziała prawie wszystko o wszystkich. Wiedziała też, z kim i o czym może rozmawiać, a przy kim lepiej trzymać język za zębami. Jedyne, co się nie zmieniło, to chęć poznawania Boga i nauk biblijnych. Często czytała Przekład Nowego Świata icieszyła się, że może należeć do jedynej, prawdziwej Organizacji Bożej. Nie mieli z mężem dzieci, zresztą i tak zawsze brakowało im dla siebie czasu. Lepiej poczekać z tym na czas po Armagedonie. Wszak to już niedługo. Pięć lat temu, jakimś zrządzeniem losu, okazało się, że zostali zaproszeni do usługiwania w Betel w Nadarzynie.
I właśnie teraz, siedząc na twardym krześle w nadarzyńskiej pralni, czekała na kolejną dostawę brudnej odzieży i pościeli.