Byłam niedawno w planetarium. Oglądając seans o ogromie Wszechświata nasunęły mi się rożne pytania związane z istnieniem Boga:
1. Skoro Wszechświat wciąż się rozszerza; powstają wciąż nowe gwiazdy, planety, galaktyki to jak to pogodzić z biblijnym opisem stwarzania?
Nadinterpretując, uciekając się do metafor i przeinaczeń. Nawet sobie nie wyobrażasz w jak zaskakujący, wyczerpujący i głęboki sposób można tłumaczyć najprostsze zdania z ewangelii - odsyłam do twórczości Mistrza Eckharta ( Nie "Tolle", ale tego średniowiecznego); przeczytaj kilka jego komentarzy do wersetów, a zdziwisz się jak daleko można się posunąć.
2. W którym miejscu jest Bóg. Nad całym Wszechświatem?
Bóg filozofów, Bóg teologów, Bóg prostego człowieka? Jakość odpowiedzi zależy od człowieka którego spytasz. Na moje Bóg nie powinien znajdować się we wszechświecie, lecz poza niego wykraczać, wszechogarniać go i to co poza. Gdzie, w czym był Bóg przed stworzeniem wszechświata?
Mój mały móżdżek nie może tego ogarnąć Jak Wy to wyjaśniacie sobie?
Cała reszta ma równie małe móżdżki i też nie ogarnia, a tworzy uproszczone modele na użytek własny, aby w miarę sprawnie funkcjonować w otaczającym świecie. Możliwe, że nie jesteśmy w stanie ogarnąć całości, bo nie pozwalają na to budowa i zdolności percepcyjne naszych mózgów. Idąc dalej, sam "proces ogarniania" może być właściwością naszych mózgów podsuwającą pytania i odpowiedzi na które inaczej konstruowane mózgi zareagowałyby inaczej.
Moim zdaniem jesteśmy w ogromnej matrycy rządzącej się pewnymi podstawowymi prawami, w której toczy się gra przestrzeni, geometrii i materii. Hindusi mają niezłe intuicje względem bytu jako swoistego tańca połączonego z odgrywaniem ról, stawiają przy tym na spontaniczność. Chęć dotarcia do prawdy, znalezienia pierwszej przyczyny i wartości uniwersalnych to już obsesje filozofii Zachodniej.