Zależy jeszcze jak definiujemy upadek. Bo jeśli ekonomicznie, to tutaj nie widzę specjalnego związku pomiędzy przynależnością religijną, a późniejszymi kłopotami, chyba że firma była uzależniona od zboru.
Jeśli natomiast moralnie, to znaczy że ktoś się zaczął łajdaczyć i używać życia - bądźmy poważni. Większość nigdy nie będzie używała życia w sposób jaki obiecują przestrzegają publikacje. Życie nie jest ani tak straszne, ani tak pikantne jak obiecują strażnice.
Wygrywają w nim ci z dobrymi genami, należycie ułożonym charakterem, wyglądem fizycznym, majątkiem. Reszta stara się jakoś związać koniec z końcem harując w korpo, podbija bez sukcesu do pryszczatej Helenki, a od imprez dostają kaca i sraczki...o ile w ogóle ma ich kto zaprosić, albo do nich przyjść.
Są ludzie o takiej konfiguracji, że nie potrzebują żadnej religii aby odnieść życiowy sukces, a jeśli im się akurat zdarzy w jakiejś wychować albo do jakiejś wejść, to będą się wspinać po jej stopniach na sam szczyt niczym górskie koziołki. To wąski margines ludzi do którym wiedzie się niemal zawsze i wszędzie.
Cała reszta natomiast zmaga się i w najlepszym razie prowadzi żywoty przeciętne w których szczęście jest..."Jak gówno na kole - raz na górze, raz na dole". Tylko że jak jesteś w zborze i zdarzy ci się na dole, to "czekaj na Jehowę i nowy świat", a jak poza zborem - "Widzieliśta jak Jehowa pokarał?"
I to cały sekret życia.