Jedyne głupie pomysły z pioniurowaniem jakie miałem to wyjazd z małżonką do jakiegoś tam Equadoru czy Peru i "głoszenie propagandy JW". Na szczęście chyba do końca tego nie czuliśmy i temat sam umarł... na szczęście.
Jeśli chodzi o pionierowanie będąc osobą pracującą na pełen lub 3/4 etatu, nigdy nie uważałem tego za coś normalnego i wykonalnego. Piszę wykonalnego, bo normalny człowiek poświęca też czas dla siebie, odrobinę hobby, spotkania z ludźmi. Chociaż byłem w tej sekcie, to przynajmniej nie udało się im mnie przerobić na takiego wielbłąda, który ograbia się ze wszystkiego w imię "rób więcej". Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego do czego skłonny jest poświęcić się człowiek w imię czegoś co uważa za najważniejsze w życiu - ratowanie ludzi przed armagedonem i czczenie Boga.
Zawsze w głębi czułem, że Bóg nie jest na tyle niewyrozumiały i wie, że głównie mamy zadbać o swoje potrzeby fizyczne, a potem robić co możemy by "głosić". Ja po ośrodku pionierskim , albo marcowej promocji na 30 godzinek miałem dosyć i czułem się wyjątkowy. Ja sam nigdy nie pionierowałem dopóki nie poznałem mojej żony. Po ślubie 4 lata z rzędu było pionierowanie w okresie marca 30h i 50h na ośrodkach (Stara wieś koło Nowej Soli, Leman koło Kolna, Limanowa, Warblewo niedaleko Koszalina). Ale na roczne zajeżdżanie bym namówić się już nie dał...
Jak sobie pomyślę, że niektórzy potrafią tak ciągnąć latami to nie ogarniam jak ci ludzie funkcjonują.
Wydaje mi się, że ta książka pionierska i fotka zbiorowa z kursu jest swego rodzaju odznaczeniem za szczególne zasługo wobec Boga (czytaj organizacji) i wykorzystuje przede wszystkim zwykłe ludzkie poczucie winy/niższości i potrzebę udowodnienia, że jednak jest się wartościowym. Jest to swego rodzaju marchewka i nieco lepszy status od pozostałych przy jednoczesnym pokazywaniu innym, że jeśli poświęcą organizacji kawał swojego życia to dostaną kupkę papieru oprawioną na niebiesko/czerwono. Smutne to chociaż nie każdy wstępując w pionierkę ma takie same cele i deficyty.
Jedynym plusem jest trening obowiązkowości i samodyscyplina, które można przekuć z korzyścią dla siebie poza orgiem.
Dla mnie "rozpoczęcie nowego roku służbowego" nie miało żadnego znaczenia. Wyszedł braciak, pogadał, podsumował i zszedł, potem wszystko wracało do tej samej rutyny i monotonii.