Ja ateistyczne poglądy nabrałem z czasem, a szczególnie po przeczytaniu "W poszukiwaniu chrześcijańskiej wolności" R. Franza
I poznaniu trochę działania naszego mózgu.
Kiedy odkryjesz, że to w czym jesteś, czyli organizacja świadków Jehowy, cię okłamała, że np. ona jest jedyną religią prawdziwą, że sfałszowali swoje wydanie Biblii, że przekręcają cytaty, że wmówili nam - mi tyle rzeczy, które ostatecznie okazały się nieprawdą. Czasy końca 1914 itd. Wtedy pojawia się wielki znak STOP. I jeszcze większa refleksja...
Ale zaraz...? Kto skierował moją uwagę na Biblię? Kto mówił, o tych wszystkich dowodach na jej autentyczność? A co z tymi wszystkimi dowodami na istnienie Boga? Czyż właśnie nie oni mi o nich powiedzieli? Czyż to nie oni mnie o tym wszystkim przekonali??? Skoro oszukali mnie w tak wielu sprawach dlaczego mam dalej bezkrytycznie wierzyć? Zacząłem rozumieć zdanie tak często powtarzane jako zarzut wobec świadków Jehowy, że produkują ateistów. Jest to przecież oczywiste... kwestia jest tylko w tym. Czy chcesz poznać rzeczywistą prawdę? Czy tylko taką, która Ci pasuje? Czy chcesz znaleźć "chrześcijańską wolność"? Czy rzeczywistą wolność? Czy chrześcijańska wolność, której szukał brat Franz, nie jest tylko złagodzoną wersją starej, dobrze znanej niewoli, jaką dane było nam "cieszyć się" w organizacji świadków Jehowy???
Brat Franz zastanawiał się w "Poszukiwaniu" nad chrześcijańską dojrzałością i odpowiedzialnością, ale czy nie powinniśmy iść dalej? (cały czas miałem to w głowie podczas lektury). Czy pozwalając Biblii i Jezusowi prowadzić się za rękę... nie będzie to samo jak byśmy pozwolili prowadzić się za rękę strażnicy? Jaka jest różnica? Czy wtedy jesteśmy dojrzałymi ludźmi?
W tym problem, że odchodząc od świadków musisz wszystko zresetować i zacząć od nowa, Ponieważ inaczej musielibyśmy założyć, że kłamcy, mimo, że okłamali nas tyle razy to akurat w kwestii Boga - w kwestii najważniejszej akurat nas nie okłamali.
Potem dochodzi świadomość jak działa nasz mózg i umysł...
Nie chce się on pogodzić z tym że umrzemy i nigdy się nie pojawimy i dlatego stwarza sobie swego rodzaju narkotyk, który pomaga się z tym uporać - i wymyśla doznania religijne. Doszedłem do wniosku, że Bóg jest prawdopodobnie tylko w naszych umysłach i nigdzie, poza nim go nie ma. Opcja przerażająca dla kogoś, kto wierzył, Ale człowiek dojrzały i wolny potrafi stanąć z tym oko w oko... Czytając wspomnianą wyżej lekturę poczułem refleksję- Tego szuka właśnie Franz, ale czy starczy mu odwagi, by to znaleźć?