Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że siostry po takiej harówie na budowie, muszą potem przyjść do domu i sprostać wszystkim obowiązkom domowym, a to czasem jak drugi etat... W rodzinach ŚJ, patriarchat rządzi niepodzielnie...
A tak a'propos równouprawnienia...
Mam na prawdę dobrego męża. Zawsze oboje pracowaliśmy zawodowo i co naturalne, dzieliliśmy się także obowiązkami domowymi i opieką nad dzieckiem. Potem zamarzyło się nam lepsze. Mąż zaczął jeździć na kontrakty zagraniczne, a ja nadal pracując, musiałam całkowicie ogarnąć dom. Kosztowało to sporo, ale się udało, mimo, że dodatkowo podjęłam studia zaoczne oraz zaczęłam uczyć się języka obcego.
Po pewnym czasie sytuacja się odwróciła. Podwyższenie kwalifikacji zawodowych, zaowocowało propozycją pracy zagranicznej. Ze względu na to, że moja umowa, przewidywała półroczny czas próbny, zdecydowaliśmy, że początkowo pojadę sama, a dopiero potem dołączy do mnie mąż z synem. No i się zaczęło. Mimo, że mąż, przyzwyczajony był do obowiązków domowych, trochę go to przerosło. Co innego pomagać żonie, a co innego przejąć jej obowiązki. Pomaganie jest w duże mierze dobrowolne. Nie mam siły, czy ochoty, to nie robię. A tu trzeba było, niezależnie od okoliczności... I tak syn musiał zrezygnować z pewnych zajęć dodatkowych, bo ojciec nie był w stanie go na nie dostarczyć, bałagan w domu był tylko ogarniany, na obiad pizza lub pierogi z garmażu, no i okazało się, że nie wszystkie ubrania trzeba prasować...