To niesamowite, jak bardzo złożona jest nasza psychika.
A jeszcze bardziej zadziwiające jest to, że posiadamy w sobie jakieś mechanizmy obronne, które chronią nasze jestestwo.
To kim tak naprawdę jesteśmy w środku.
I czujemy, jak się nam wyrywa nasze "ego".
Nigdy, będąc w orgu, nie mogłam się z tym pogodzić, że ciągle muszę akceptować coś, co jest sprzeczne z moim myśleniem.
Moja wrażliwość, czułam, jak jest zapędzana w jakiś ciemny róg, która jest pożerana przez jakiegoś nieznanego potwora.
Ciągle zastanawiałam się:
... Czy to ze mną jest coś nie tak? Czy to inni są w błędzie? ... Niestety, prawdę odkryłam dopiero, jak poznałam prawdę o tej sekcie.
I odetchnęłam z wielką ulgą i dobrze się stało, że nie skończyłam na psychotropach, jak w przypadku wielu innych.
A najciekawsze jest to, że okazało się, że to ja wyciągałam właściwe wnioski.
A nie, że "strażnica", miała rację.
Pyszałków po drodze spotkałam wielu w tej sekcie.
Takich, co to po mistrzowsku potrafili wpędzać człowieka w wielkie poczucie winy.
I to byli różni ludzie, z tymi tzw. "przywilejami", a im większy przywilej, tym większy róg nosili.
Kojarzę sobie taki moment, jak pewien nadzorca na zbiórce obsługowej, widząc siostrę w którejś już ciąży, sarknął uwagą, coś w rodzaju:
... "teraz to nie jest czas na rodzenie dzieci, tylko czas na gorliwe głoszenie o Jehowie!" ... I zrobił to przed zbiórką, w niby luźnej rozmowie, ale w obecności tej siostry i wszystkich innych zebranych tłumach.
Przykre to było i ze wszech miar nietaktowne.
Jako nadzorca, powinien się trochę zastanowić, co? i gdzie? mówi?
I raczej powinien był docenić, że siostra jednak na zbiórkę przyszła.
Niestety, zamiast pochwały, musiała przełknąć sarkastyczny ochłap rzucony jej pod nogi, przez tego "znamienitego" gościa.