Będziesz jak poganin, nie jesteś już Świadkiem Jehowy, to słowa , które usłyszałem w telefonie 5 grudnia 2013 roku. Ten komunikat kończy moją 60 letnią bytność w społeczności Świadków Jehowy.
Nazywam się Stanisław Chłościński, mieszkam w okolicy Poznania.
Jestem jednym z założycieli a obecnie Prezesem Stowarzyszenia "Wyzwoleni" z siedzibą w Poznaniu.
Krótko po moich narodzinach w Toruniu, w 1953 roku, moi rodzice zafascynowani doktryna życia w „nowym porządku” przyłączyli się do społeczności Świadków Jehowy. Tym samym nasze życie rodzinne i społeczne nabrało zupełnie innego znaczenia.
Od najmłodszych lat byłem indoktrynowany, uczono mnie że muszę kochać tego boga, który mi jako dziecku, jawił się bardzo okrutnie. Zabraniał nam dzieciom wszystkiego, wiele razy jako dziecko sprawdzałem czy nie gnije mi język i nie odpada ciało od kości.
Dzisiaj po latach mogę to powiedzieć z całą odpowiedzialnością moi rodzice nie przekazali mi wiary w tego boga, oni przekazali mi strach przed tym bogiem.
Czasami udało mi się wymknąć po cichu z domu pobiegać beztrosko z kolegami, czasami pobawić się w wojnę, postrzelać z procy, co to była za frajda dla nastolatka. Tylko co powiedzieć rodzicom po powrocie do domu, mamo strzelałem z procy bawiłem się pistoletem kolegi, więc od najmłodszych lat kłamałem opanowałem tą sztukę do perfekcji, potrafiłem nawet schować rzeczy i się całkowicie przebrać przed powrotem do domu.
Na pytanie mamy, gdzie byłeś, odpowiadałem bez zająknięcia, spacerowałem po parku mamusiu………a wieczorem przed snem sprawdzałem czy nie gnije mi język z powodu kłamstwa.
Tak oto żyjąc w równoległych światach upływa moje dzieciństwa.
Szkoła to najgorszy okres w moim życiu, to w tym czasie nabiera się pasji życiowych a marzenia wyznaczają cele, przecież dzieciństwo to najcudowniejszy okres. A tu szlaban, koledzy to złe towarzystwo ze świata, muzyka – deprawuje, telewizja niszczy osobowość i jest niemoralna, książki uczą nieposłuszeństwa i niezależności. Pozostają tylko teokratyczne świerszczyki i to nie takie jak dzisiaj kolorowe ale takie jeszcze drukowane na powielaczu czarno białe. Dziecięce łapki były całe umorusane w farbie drukarskiej z ołowiem ale zdrowie się nie liczyło, najważniejsze to teokratyczne cele.
Na leśnej konwencji 17 lipca 1967 roku moja mama stwierdziła to chyba już czas abyś się ochrzcił no i w tym dniu się ochrzciłem. Miałem 14 lat i nagle stałem się dorosłym duchowo, bracie Stasiu w tym świecie brzmiało to doniośle ale w równoległym świecie 14 latka była to jakaś ironia.
Jako 14 latek zostałem sługą ośrodka, studium książki, zebranie służby, strażnica i wykłady, dzisiaj jak o tym myślę to samemu nie chce mi się w to wierzyć a jednak był to fakt. Czego mogłem w tym wieku nauczyć innych, pewnie nie wiele ale w tym świecie byłem kimś ważnym miałem pozycję i autorytet.
Jednak często uciekałem do tego drugiego świata z zazdrością spoglądałem się na kolegów umawiających się z dziewczynami do kina, bawiących się na zabawach szkolnych, bardzo im tej wolności zazdrościłem , zapisałem się do wszystkich nie politycznych kółek zainteresowań w szkole od kółka fotograficznego, matematycznego, biologicznego i już sam nie pamiętam jakich jeszcze, było to dobre alibi i możliwość kontaktu nawet i z dziewczynami, przeciągałem te zajęcia jak tylko to było możliwe a w domu z długiej nieobecności łatwiej można było się wytłumaczyć. I tak nie umawiałem się na randki tylko na zdjęcia plenerowe które były potrzebne na kółko fotograficzne i tak sobie żyłem w tych dwóch równoległych światach, sprawdzając czy język mi nie gnije a powiem Wam, że nie gnił chodź były ku temu powody.
Czy w szkole byłem szykanowany przez kolegów? raczej nie, byłem przystojnym wysportowanym chłopakiem (zresztą jestem takim do dzisiaj) i dobrze się uczyłem a najważniejsze, że zawsze miałem przy sobie kasę, moi rodzice do biednych nie należeli i niczego sobie nie żałowałem korzystali na tym też moi koledzy. W tym świecie byłem dla moich kolegów idolem i dla tego miałem spokój a o prawdzie nigdy z nimi nie rozmawiałem, dziwne ale tak było.
Moja rodzina to, tata bardzo zajęty pracą pańską, był sługą zboru na oddaleniu i praktycznie rzadko bywał w domu, mama sługa studiów biblijnych i wieczna pionierka, jak znajdowała czas na pogodzenie tego wszystkiego tego do dzisiaj nie wiem i moje trzy starsze siostry i starszy brat.
Każdy z rodzeństwa miał swoje zadania które obowiązkowo musiał wykonać, ja byłem najmłodszy i miałem najwięcej luzu. Mój starszy brat jak wyszedł ze szkoły podstawowej odmówił nauki w szkole zawodowej i uciekł z domu. Został zatrzymany w milicyjnej izbie dziecka i poproszono moich rodziców o wyjaśnienie. W rozmowie z psychologiem mój brat oświadczył, że został zmuszony przez rodziców do uczęszczania do takiej szkoły i jest zmuszany aby być świadkiem J a on ma tego dosyć i już tak dalej nie chce. Był to rok 1963 czasy komuny i państwo stanęło po stronie brata. Zapytano moich rodziców czy zmienią swoje zdanie i pozwolą synowi na inny światopogląd, oczywiście nie zgodzili się i milicja skierowała sprawę do sądu a do czasu jej rozstrzygnięcia umieścili brata w pogotowiu opiekuńczym.
Rozprawa była krótka sędzia zapytał brata czy chce być SJ brat odparł że nie, zapytał się czy rodzice akceptują jego decyzję, oczywiście odparli że nie. Sąd wydał wyrok pozbawiający moich rodziców praw rodzicielskich do syna i umieścił go w domu dziecka. Tak o to, ostracyzm zabrał mi na długie lata brata a rodzicom dał poczucie dobrze spełnionego obowiązku posłuszeństwa wobec boga.
Co czuje taki 15 latek jak słyszy od własnych rodziców, ze już go nie chcą, wiem że w tej chwili znienawidził ich i tego okrutnego boga który skazał go na tułaczkę. Mój brat był bardzo ambitny i po wyjściu z domu dziecka odbył służbę wojskową w krakowskiej dywizji powietrzno-desantowej w tz czerwonych beretach a ja byłem dumny że mam takiego brata. Do dzisiaj mam nóż komandoski który mi podarował przechowuje go jak najświętszą relikwie tamtego czasu. To ja uprosiłem rodziców aby brat mógł przyjechać na urlop z wojska, pamiętam, że oddałem mu wtedy wszystkie moje oszczędności. Do dzisiaj mam dobry kontakt z bratem i bardzo go za to co przeszedł szanuje.
Dla moich rodziców na zawsze był to zamknięty rozdział.
Nadszedł 1972 rok i armia upomniała się o mnie, wiedziałem że to kiedyś nastąpi bo już od wczesnego dzieciństwa byłem do tego przygotowywany. Oczywiście odmówiłem służby wojskowej, znajomy lekarz długo pukał się w czoło jak odmówiłem zaproponowanej przez niego kategorii „D”. Byłem ideologicznie wychowany cele teokratyczne miałem wytknięte, nie bałem się w tej chwili nikogo i niczego, pamiętam wybuch furii prokuratora który krzyczał że mnie zgnoi i tak zrobił na rozprawie zażądał dla mnie 3 i pół roku, sąd przysądził mi 3 lata. Siedziałem za niewinność 22 miesiące i wyszedłem na wolność za dobre sprawowanie po połowie kary.
Oczywiście za moja lojalność ten bóg mi błogosławił większość wyroku odsiedziałem na Ośrodku wypoczynkowym Ministerstwa Sprawiedliwości w Borach Tucholskich, tam pracowałem na zmywaku, byłem stróżem, kelnerem a na końcu zarządzającym. Poznałem tam wiele ówczesnych decydentów z którymi chodziłem na polowania, nie rzadko nosząc ich myśliwską broń. Ci ludzie nas bardzo szanowali, nie raz słyszałem napisz, ze już nie chcesz być ŚJ a jutro będziesz w domu…..ale nie napisałem, myślę, że nie chciałem zdradzić samego siebie za cenę wolności, dla kogoś kto ma 36 miesiące do odsiadki za nic, była to jednak spora pokusa.
Po wyjściu z wiezienia, ożeniłem się i zmieniłem miejsce zamieszkania, mamy czworo wspaniałych dzieci . Żadne z nich dzisiaj nie jest ŚJ co sprawia mi wielka radość. Na nowym miejscu szybko otrzymałem nowe teokratyczne zadania, zostałem sługą pomocniczym a następnie starszym zboru. W 1975 roku jak miała w miesiącu wrześniu urodzić się nasza pierwsza córka, pobiegliśmy do teściów z nowina, teść jako starszy i ortodoksyjny beton nie był ta informacja zachwycony, myślicie o dzieciach a tracicie z oczu cele duchowe. Przecież na jesieni spodziewamy się już królestwa bożego i jak chcecie przejść przez wielki ucisk, pomyślałem sobie obyś się nie przeliczył, życie pokazało że się przeliczył.
Ja osobiście nigdy nie miałem wyrobionego zdania na temat końca w 1975 roku, nigdy nie byłem ortodoksyjny i nawiedzony. Tematy doktrynalne nigdy mi nie były bliskie, nigdy nie miałem okresu specjalnego zauroczenia nadzieją bliskiego królestwa, myślę że tak do końca w to nie wierzyłem , robiłem to też dla mojej mamy która była fanatykiem tych obietnic. Tak mijały lata, wir teokratycznej pracy wciągał, przywileje, pozycja, uznanie no i nieograniczona władza, to mogło kręcić.
W czasach przed prawną rejestracją, być starszym to kosztowna sprawa, częste wyjazdy na odprawy, studia, wizyty, wykłady wygłaszane w innych zborach, wykłady pogrzebowe to wymagało sporo czasu i pieniędzy. W tym czasie nie było zwrotów za poniesione kaszty, każdy robił to za swoja kasę. Czasami zadawałem sobie pytanie po co to robię, zabieram czas i pieniądze należne rodzinie. Tak naprawdę nie potrafiłem na dobre wtopić się w ta strukturę gdzieś w duszy byłem niezależny no prawie opozycjonista, czasami nie do końca wykonując pewne zalecenia teokratyczne a już jako nadzorca przewodniczący, czasami wcale ich nie wdrażałem.
Zdenerwował mnie system podziału darów w latach 80, to było obrzydliwe. Dystrybucja tych obfitości miała dwa obiegi ten nieoficjalny na który czasami byłem zapraszany i ten oficjalny dla zboru. W tym nieoficjalnym prym wiodły żony wybitnych starszych i to one rozdzielały te dobra. Byłem parę razy na takim cyrku, te dobra były przeznaczone tylko dla mojej rodziny a co z pozostałymi członkami zboru, mogli liczyć na przebrane resztki, dlatego sam nigdy z tego nie skorzystałem i do zboru też nie przywiozłem. W Poznaniu był i jest olbrzymi nepotyzm, to trzy rodziny rządziły i rządzą wszystkim. Aby brylować w tych kręgach trzeba było systematycznie urządzać spotkanie towarzyskie ( czytaj imprezy z dobrym jedzeniem i morzem alkoholu), parokrotnie wraz z żoną je organizowaliśmy. Nepotyzm to jest rak, który zjadą tę wspólnotę od środka, możesz pić alkohol, nie płacić podatków, kryć wybryki dzieci, ważne że jesteś w tej samej drużynie a włos z głowy tobie nie spadnie.
Coraz bardziej pojmowałem, że to nie kwestie doktrynalne są siłą tej społeczności ale rozległe kontakty towarzyskie. Po kongresach w Wiedniu, w poznańskiej Arenie a potem na stadionie Warty, zrozumiałem, ze nie umiejętności, wiara, wiedza, poświęcenie a układ towarzyski jest kluczem do twojego zaistnienia, to nie wpisywało się w moją filozofię. Dlatego w następnych latach poprosiłem o skreślenie z funkcji starszego. Po raz pierwszy poczułem, ze zdjąłem z siebie odium odpowiedzialności......i głupoty.