Mała czarna; bo niska, i czarna (ale farbowana).
Chciałam Wam opowiedzieć swoje przeżycia i przemyślenia, wynikające z bycia w Organizacji. Od dziecka byłam wychowywana u Świadków Jehowy. W sumie prawnie nadal nim jestem, ale tak się nie czuję. Piszę tu, ponieważ wiem, że nadchodzi dla mnie ciężki okres, ponieważ po ponad roku niepewności postanowiłam nie chodzić na zebrania. Ostatnio jeszcze się o mnie starali, teraz już chyba uważają mnie za straconego grzesznika, gdyż w SMSie od pewnej siostry, wynika, że według ich opinii mój los jest przesądzony, mimo tego, że nigdy z nikim nie rozmawiałam o moich wątpliwościach. Jak to napisała "choruje duchowo" przez przejęcie odstepczych poglądów. Fakt, przejęłam poglądy odstepcze (odstepcze od organizacji, a nie od Boga), ale nikt o tym nie wie, bo na forum zboru, ani nawet osobiście się na ten temat nie wypowiadałam. Wiec skąd ten osąd? Siostra moja rodzona też sobie dala ze mną spokój...
Nie chcę przynależeć do tej religii, dlatego, że jak wszyscy na tym forum wiemy; przekłamuje ona prawdy biblijne, tak na prawdę w złym świetle przedstawia Boga (min. jako wymagającego od swych sług wielkich ofiar, aby dać im wybawienie, co mnie skutecznie do Niego zniechęcało), zachęca do bezgranicznego ufania przywódcom, bardziej niż Jezusowi,-tak na prawdę chodzi się tam dla poklasku. Ja osobiście czułam się bardzo ograniczana w tej religii i to od dzieciństwa. Byłam samotna, bo z kolegami z klasy się nie zadaje, bo przecież to złe towarzystwo. A w zborze towarzystwo przecież też trzeba sobie wybierać...więc ostatecznie nikogo nie bylo. Nie zagłosujesz na koleżankę do samorządu uczniowskiego, bo to przecież polityka! Nie weźmiesz od swojej najlepszej koleżanki cukierka na urodziny, nie ważne, że będzie jej przykro, najważniejsze, żeby Jehowie nie było przykro. Tak na prawdę wstydziłam się zawsze tego, że byłam świadkiem, bo dzieci się że mnie śmiały. Dodatkowo wychowywana przez matke, która w obecności swoich dzieci stosowała reżim. Nie czułam się wogole bezpiecznie. Ale, że byłam posłusznym dzieckiem i dobrze się uczyłam... Jakoś to kulało, choć matka zawsze krytykowała i była niedowartościowana. Na prawdę, żadnej więzi z nią nie zbudowałam... I coś mi zawsze tu nie pasowało... Głosi o miłości, na zebraniach uśmiechnięta, wesoła, a w domu opływała w nienawiści do Swoich dzieci.
Czasy dorastania pokazały jakimi cechami matka się kieruje, ale o tym szczegółowo się nie rozpisuje, powiem tylko, że był w sprawę zamieszany Świecki Sąd, Policja... szkoła. A moją matka wciąż ŚJ,. A od strony braci, żadnego wsparcia. To był dla mnie bardzo ciężki okres, który później odbił się na mojej psychice, tak, że pomoc lekarza była niezbędna do odzyskania równowagi. Tą równowagę odzyskuje do dziś, chociaż nadal jestem młoda.
Moja matka w końcu już nie mogła udawać swej miłości i pobożności, więc przestała chodzić na zebrania. Ja chodziłam nadal, w pełni doceniana przez zbór... Jakim to ja promyczkiem nie jestem, przykladem dla młodych itp. ale w końcu zaczęłam się siebie pytać... Czego ja tam szukam? Poklasku, czy Boga? Zaczęłam robić wszystko żeby moim motywacją był Bóg, ale nie wychodziło... Nie mógł być... Bo go TAM nie było.
W organizacji; niepewna siebie, niedowartościowana, poniżana i prześladowana przez innych, ze świadomością, że na wybawienie trzeba sobie zapracować, a ja ciągle nie robiłam przecież wystarczająco, że trzeba zrezygnować z siebie, i najlepiej to nawet iść do zawodowki, zdać na dopach, podjąć pracę na najgorszych warunkach, byle być na każdym zebraniu i służyć ofiarnie Bogu. Wszystko to było wyczerpujące i ograniczające.
Teraz zostałam całkiem sama, bo rodzina nie za fajna, a część jest ŚJ. Przyjaciele spoza; nie istnieją, bo nie zdążyli zaistnieć...skoro zawsze byli zli, i musiałam unikać zła...
Do nie dawna jeszcze wsparciem moim był chłopak, ale już On przestał nim być. Dlatego proszę was, napiszcie mi coś miłego, i oceńcie sytuację, żebym czuła, że ktokolwiek jest mi przyjazny ;*
Pozdrawiam Was; Mała czarna