Geldar
Rzeczywiście, historia Twoja emocjonalnie, jest przejmująca aż do kości.
Mam również dzieci i przykro się czyta, że rodzice mogą tak traktować swoje rodzone dziecko
Ale jednak jest jakiś promyk nadziei, że życie Ci się jakoś będzie układało, skoro trafiłeś na to forum.
A jak trafiłeś, to znaczy, że Ci się otworzyły Twoje duchowe oczy na tę sektę.
A więc, powodzenia i już tylko do przodu, z nadzieją.
Dziękuję
Jeszcze w trakcie ostatnie klasy technikum postanowiłem że się ochrzczę. Mimo że z nikim nie rozmawiałem o swojej nowej wierze, dowiedziałem się wtedy że jeden z moich kolegów z klasy jest Świadkiem Jehowy. Było to dla mnie zaskoczenie, bo tyle lat chodziliśmy do tej samej klasy i nic o tym nie wiedziałem. Pamięta jak brat mi ciągle powtarzał że tylko w zborze zaznam prawdziwej miłości, wsparcia i pomocy i na początku tak było. Moje przygotowania do chrztu przebiegały szybko i sprawnie. A po ukończeniu szkoły zacząłem regularnie uczestniczyć w zebraniach. A chodziłem do zboru Łódź-Widzew Augustów mieszczącego się przy ulicy Przybyszewskiego Wtedy ktoś musiał chyba upomnieć mojego brata, bo dopiero wtedy zaczął mi trochę pomagać. Od czasu do czasu zapraszał mnie na obiady i raczył mi kupować zupki chińskie z biedronki. Odwiedzałem też innych braci i siostry gdzie byłem goszczony obiadem. Zostałem ochrzczony w tym samym roku a był 2006 rok, w lato na zgromadzeniu na stadionie Widzewa. Tam ponownie spotkałem kolegę z klasy. W domu nadal sytuacja była tragiczna, nie mogłem już korzystać z łazienki. Musiałem myć się w misce w pokoju. Byłem traktowany jak śmieć i ciągle obawiałem się o własne życie i zdrowie. Marzyłem tylko aby się wyprowadzić i znaleźć pracę. Niestety było to zadanie bardzo trudne, ze względu na to że czekało na mnie wojsko i nikt nie chciał mnie przyjąć do pracy. Od braci i sióstr ze zboru, dostałem nawet skromną pomoc finansową, zebraną podobno od kilkunastu osób. Było to 180zł które brat do dzisiaj mi je wypomina. Czuję się jakbym był ich niewolnikiem kupionym za 180zł. Unikałem domu jak tylko mogłem dlatego przez ponad pół roku byłem na każdym zebraniu i zbiórce do służby. Przez jeden miesiąc byłem nawet pionierem pomocniczym. Wierzyłem we wszystko co mi mówili. Podświadomie szukałem ciepła i prawdziwego domu którego nigdy nie miałem. Dlatego tak bardzo dałem się zmanipulować. Pod koniec roku wojsko się o mnie upomniało, oczywiście odmówiłem i groził mi sąd. Nie miałem żadnego zaświadczenia że jestem Świadkiem Jehowy. Starszy zboru wprowadził mnie w błąd mówiąc, że już się takich zaświadczeń nie wydaję. Potem się sytuacja wyjaśniła ale byłem bardzo nie fajnie potraktowany. Rok 2007 przyniósł zmiany, w końcu miałem pracę, dzięki jednej siostrze ze zboru. Była to praca tylko na pół etatu i na umowę zlecenie, ale zawszę coś. Nie pozwalało mi to niestety na wyprowadzkę z domu. W międzyczasie miałem komisje w sprawie służby zastępczej którą miałem odbywać w urzędzie pracy. W zborze miałem coraz więcej zadań, nosiłem mikrofony, obsługiwałem sprzęt nagłaśniający, sprzątałem sale. Powoli rodziły się we mnie wątpliwości że coś jest nie tak. Niestety mój stan psychiczny pogarszał się z miesiąca na miesiąc. odrabiałem wtedy służbę zastępczą w urzędzie pracy. W zborze szukałem silnego oparcia, ale spotkałem się z brakiem zrozumienia i twierdzeniem typu że musisz cierpieć aby udowodnić swoją wiarę, bo czy też pierwsi chrześcijanie nie byli prześladowani. Gdyby nie mój brat Świadek Jehowy nie spotkało by mnie to wszystko, po latach wyszło że prowokował ojca do przemocy wobec mnie. W 2008 roku nastał kres mojej siły, planowałem popełnić samobójstwo. Poinformowałem o tym starszych i brata niestety nikt nie zareagował odpowiednio. Byłem w tak złym stanie że nie miałem nic do stracenia i następnego dnia postanowiłem to zrobić. Wybrałem śmierć na torach codziennie mijałem to miejsce do pracy więc wybór był nie przypadkowy. Tego dnia szedł tamtędy kolega i mnie zobaczył. Chyba wiedział że coś jest nie tak, wiedział gdzie pracuję i był zaskoczony dlaczego nie jestem w pracy. Po krótkiej rozmowie z kolegą postanowiłem udać się do pracy po raz ostatni. Tam na mnie koleżanka i kierowniczka czekała, ponieważ nigdy się nie spóźniałem wiedziały że coś jest nie tak. Powiedziałem im co chciałem zrobić i co planuje. Ich reakcja była natychmiastowa, koleżanka zawiozła mnie do psychologa policyjnego. Potem trafiłem do psychiatry i natychmiast na oddział. Mimo że nie chciałem tam zostać zgodziłem się dla koleżanki. Byłem tam 17 dni i nie byłem leczony farmakologicznie, byłem ofiarą przemocy, pilnowali tylko abym sobie krzywdy nie zrobił. Później lekarz który mnie przyjmował powiedział że widział w moich oczach śmierć i wiedział że spróbuję się zabić. Pobyt w szpitalu otworzył mi oczy na tą sektę. Gdyby nie moja koleżanka z pracy katoliczka, która natychmiast zareagowała dzisiaj nie było by mnie. Zawdzięczam jej życie. A gdzie byli bracia i siostry? Odwiedziły mnie tylko 3 osoby ze zboru nie licząc brata i jego żony i to z pretensjami że próbowałem sprowadzić na imię Bożę hańbę. A mój brat powiedział że przeze mnie ma same kłopoty. Koledzy z pracy odwiedzali mnie prawie codziennie co mnie bardzo zaskoczyło. Sytuacja w domu zmieniła się po powrocie ze szpitala do domu o 180 stopni. Potem jeszcze byłem na jednym zebraniu, ale tak słabo mi się tam zrobiło że już więcej nie chodziłem na zebrania. Potem odwiedzili mnie starsi gdzie powiedziałem im co o tym wszystkim myśle. nawet ręki na do widzenia po tym wszystkim mi nie podali.
Taka w skrócie była moja historia. Dzisiaj jestem inną osobą, pełną pasji i wolności