Z wts-em to jest tak.
To ciagle Ty, musisz zabiegać o jego względy.
To ciagle Ty musisz udowadniać, jak jesteś dobry i w porządku, jaki radosny i szczęśliwy, że jesteś śj.
Był czas, że nie podjęłam żadnej decyzji, nie oglądając się na wytyczne tego orga.
Zdrowy rozsądek zaczął do mnie wracać, w momencie jak z tego klosza wyszłam do ludzi.
Podjęłam na nowo pracę i miałam porównanie: "zbór" - kontra: "ludzie ze świata", bo w takiej firmie pracowałam.
I tu na dobre zaczęły się moje wnioski, zbierane kilka lat, z różnych sytuacji życiowych, co do tej jedynej, najprawdziwszej.
Zastanawiałam się, chociażby nad tym, dlaczego ci ludzie ze świata, są tacy serdeczni i mili, chociaż nie znają tak Biblii jak śj?
A w zborze, panuje taki lód emocjonalny.
W pierwszym momencie po odkryciach prawdy o tej "prawdzie" czułam się mocno zdezorientowana, jeśli chodzi o religię.
Przecież ciągle mi wtłaczano, przez kilka dekad, że tu jest absolutna prawda o Bogu.
Po obejrzeniu procesu z Australii, zapadła decyzja, że śj, to ja napewno już nie będę.
I podobnie jak PoProstuJa, przestałam chodzić na zebrania, chciałam zobaczyć, co się będzie działo?
Czy ktoś się tym zainteresuje, jacy ludzie do mnie zadzwonią, którzy starsi okażą prawdziwe zainteresowanie?
No i powiem tak.
Zaskoczenia jakiegoś wielkiego nie było, bo już wcześniej, pewna sytuacja, jawnie mi pokazała, jak to naprawdę wygląda.
Gdzie ta prawdziwa miłość zborowa i to poczucie, że należymy do jednej wielkiej rodziny. Kilka osób, naprawdę szczerze interesowało się tym, co u mnie się dzieje i to nie byli starsi zboru.
Mój brak obecności na zebraniach, w służbie, na akcjach zborowych, nie spowodował zainteresowania.
A wręcz odwrotnie, coraz większy jakby dystans czułam, choć na ulicy mnie nikt nie omijał.
Zrobiłam telefon do nadzorcy, jeszcze wtedy, że nie będę brała udziału w TSSK, za dużej dyskusji i zdziwienia nie było.
Zrobiłam to, bo doszłam do wniosku, że już żadnego pkt, sumienie nie da mi przygotować wg wskazówek jw.org.
Nie pojechałam pierwszy raz w życiu na zgromadzenie letnie, też była cisza.
Przestałam zdawać sprawozdanie ze służby, też żaden starszy nie zainteresował się.
W tym roku, pierwszy raz nie poszłam na pamiątkę, nikt z władzy zborowej nie zapytał "dlaczego?"
Ostatnia wizyta pasterska, na początku moich odkryć, ponad 1,5 roku temu była.
Były trzy obsługi nadzorcy, od tamtego momentu, nikt żadnego telefonu nie zrobił, jak się czuję, włącznie z nadzorcą.
Jacy to pasterze, którzy tak dbają o swoje owieczki? Rodziło mi się pytanie.
Kontakt z ludźmi, to podobnie jak u mojej przedmówczyni, 2-3 osoby regularnie dopytują o mnie, dzwonią, rozmawiają, zapraszają.
Ciekawy układ się zrobił do tego, żeby wyciągać prawdziwe wnioski i odkrywać na nowo prawdziwych przyjaciół w zborze.
Ponieważ od początku zaczęłam pracować nad swoją strategią odejścia z tej religii, byłam przygotowana na takie zachowanie.
Jakiś swoisty ostracyzm, bez oficjalnego ogłoszenia w zborze o wykluczeniu. I jeszcze taka mała refleksja mi się nasunęła do głowy.
Normalnie, człowiek, jak zaczyna chorować, to bliscy, przyjaciele, odwiedzają go, troszczą się o niego.
Tu, jak znikasz z horyzontu zboru, czyli wg ich oceny "zaczynasz chorować duchowo" ...
Pies z kulawą nogą do Ciebie nie zajrzy, żaden lekarz zborowy, który by się zatroszczył o swoją zabłąkaną owieczkę
Szybciej spotkało mnie zawsze zainteresowanie mojej katolickiej rodziny, jak tej niby kochającej braci ze zboru.
To wszystko, zebrane do kupy, to moje dowody na moje przekonanie, żeby opuścić ten bastion kłamstwa i obłudy.
Pozdrawiam wszystkich myślących.