Działam już kilkanaście lat na odstępczych forach i w sumie stwierdzam, że ukształtował się swoisty kanon argumentów przeciwko WTS: 607 r. p.n.e., 1914 r., 1975 r., kwestia krwi, przekłamania PNS, bajkowa chronologia, zamiana przypowieści w proroctwa (albo odwrotnie), dwie klasy chrześcijan, niebiblijny charakter organizacji (struktura, komitety sądownicze, hierarchizacja), przekręty CK (np. inwestowanie w przemysł zbrojeniowy), samozwańczy charakter CK i okrzyknięcie się "niewolnikiem"... Itp. itd. Wielu ludzi naprawdę włożyło sporo czasu i wysiłku (np. @Roszada), żeby szczegółowo się pochylić nad tymi zagadnieniami. Jeśli przyjmiemy krytyczną postawę wobec WTS-u i trzeźwe myślenie, żaden z tych zarzutów się nie obroni. Nie ma na to szans.
Ale ja nie o tym... W moim przypadku odchodzenie od "prawdy" było długofalowe. W zasadzie nie nastąpił u mnie żaden szczególny wstrząs czy przełom. Nie spadły mi z dnia na dzień łuski z oczu. Hmmm, no cóż, im dalej o tym myślę, tym bardziej uświadamiam sobie fakt, że w zasadzie nigdy nie była to moja bajka. Jako urodzony "w prawdzie" nie miałem większego wyboru, jak ochrzcić się w wieku 14 lat. Niby ten wybór istniał, ale moja świadomość była praktycznie zerowa, podobnie zresztą jak odporność na presję rodziny i otoczenia ze zboru. Tak naprawdę może nigdy od "prawdy" nie odszedłem, bo... wcale do niej nie wchodziłem
Zanurzyłem się w basenie, bo takie były względem mnie oczekiwania. No i nie chciałem sprawić przykrości rodzicom, dziadkom, wujkom i ciotkom. Bywa...
Czy mógłbym zatem wymienić jakieś inne argumenty, poza wspomnianym wcześniej "kanonem" odstępczym? Myślę, że tak.
1.
POGARDA dla innych. Nigdy nie mogłem się z tym pogodzić, że jedyna i prawdziwa religia tak naprawdę robi sobie z miłości bliźniego szyld, napis na dropsach. Obecnie powiedzielibyśmy: dobry PR. Jak było w rzeczywistości? Zainteresowany był bliźnim, póki widziano w nim potencjalnego kolportera WTS. A później? Stawał się albo "bratem", albo zostawał "filistynem" (opcjonalnie: "katolem", "babilonem", "bałwochwalcą" itp.). SJ lubili się obnosić ze swoimi prześladowaniami (faktycznymi i wyimaginowanymi), co nie przeszkadzało im jawnie szydzić z innych religii i gardzić "filistynami". A przecież ci "filistyni" teoretycznie wierzyli w tego samego Boga i Jezusa! Zamknięci we własnym sosie SJ, odcięli się od uczestnictwa w życiu społecznym, zasłaniając się wygodnictwem i argumentem "nie jesteśmy z tego świata". Tak naprawdę było im z tym po prostu dobrze. Bez zobowiązań, bez wysiłku. Jak to się ma do słów Jezusa o miłowaniu nieprzyjaciół? Gdzie ta miłość, skoro nie powinniśmy angażować się w sprawy "tego świata", np. udzielając się w wolontariacie? Żenada.
2.
MONOPOL NA PRAWDĘ. Już jako dziecko gryzło mnie to, że skoro prawda jest tak oczywista i jedyna, dlaczego zna ją tylko garstka ludzi? Skoro da się udowodnić pewne fakty obiektywne, nie potrzeba wiary. No ale sama wiara też powinna mimo wszystko mieć jakieś racjonalne podstawy... Nie mogłem pojąć, dlaczego pomimo ogólnoświatowego dzieła głoszenia "prawdy", wielu ludzi nie potrafi zrozumieć tego, co jasne i logiczne. Ciągle ten wzrost wydawał mi się mizerny, wobec "oczywistości" głoszonych przez niewolnika. Początkowo (jako dziecko) zwalałem winę na szatana, który zaćmił ludziom umysły. Taki świadkowski standard
Nieco później zaczynałem odkrywać świat symboli. To było stopniowe odkrywanie płytkości interpretacji Pisma przez SJ. Gdy przerabialiśmy na wtorkowym zebraniu książkę "Wspaniały finał Objawienia...", w duchu już pękałem ze śmiechu - jak można być takim ignorantem. Jak można głosić
JEDNO rozumienie symbolu albo liczby, które mają dziesiątki znaczeń i funkcji w kulturze?!
Kiedy już byłem na I roku studiów, pamiętam jeden z wykładów, na którym analizowaliśmy symbolikę obrazu Hansa Memlinga "Sąd Ostateczny". Doszliśmy do (pozornie) mało istotnego detalu na tym obrazie, jakim były kryształowe schody i kwiaty. I otóż okazało się, że tylko ten jeden symbol może mieć kilka różnych, czasami przeciwstawnych, znaczeń.
Tylko JEDEN SYMBOL!Jak można posługiwać się wyrwanymi z kontekstu kulturowego wersetami i swobodnie przypasowywać je do realiów XXI wieku...? Dlaczego o tak trudnych tematach wypowiadają się dyletanci z CK, którzy tak naprawdę nie mają o nich bladego pojęcia...? Dlaczego ignoruje się fakt, że profesorowie teologii na całym świecie nie zakładają, że istnieje jedna wersja prawdy, a biznesmeni z Warwick nie mają takich wątpliwości? Bo dla nich monopol na "prawdę" jest dźwignią dobrze prosperującego biznesu. To oczywiste.
3.
HIPOKRYZJA. Bardzo, ale to bardzo pojemne hasło w przypadku SJ. Są mistrzami stwarzania pozorów, ale tak w rzeczywistości niewiele ich różni od ludzi z tzw. świata. Co z tego, że nie palą czy nie przeklinają, skoro również nie uczestniczą w życiu polityczno-społecznym, w ruchach ekumenicznych czy działalności dobroczynnej? W najlepszym razie bilans wychodzi na zero, o ile nie ma minusie dla SJ. Ci pogardzani przez nich księża często robią więcej dobrego w swojej parafii niż WTS na całym świecie.
Hipokryzja SJ nie polega wyłącznie na stwarzaniu pozorów przed ludźmi z zewnątrz. Należę do IV pokolenia SJ w mojej rodzinie i naprawdę wiem sporo o tym, co się działo w organizacji. W zasadzie nie spotkałem wśród SJ jedynie mordercy, ale osoby, które skalały się innymi czynami karalnymi, już tak. Skąd się to bierze? Ano stąd, że mało który świadek zabiega o duchowe samodoskonalenie. Ważniejsze dla nich jest przestrzeganie faryzejskich przykazań SJ niż zaleceń Jezusa. Ich wzorem nie jest Jezus, tylko faryzeusze. Nawet KS-y są tego świetnym przykładem.
Hipokryzja SJ to także fakt, że niemal każdy zbór jest siedliskiem plotek i złych emocji. Nie przeczę - zdarzają się wesołe grupki wzajemnej adoracji, ale różnie to bywa. Ważne, żeby przyklejony uśmiech na schodził na twarzy na sali królestwa...
Mógłbym jeszcze sporo napisać, ale niech inni też mają swoją szansę, żeby się wypowiedzieć
Poza tym w większości zgadzam się z przedmówcami, zatem nie chcę powielać tych samych argumentów.