Ja kilkunastoletnia... prawie jak u Szymborskiej, haha, ale do rzeczy. Ja kilkunastoletnia, rok 1990 a może już 1991, na pewno zima.
Podczas wizyty u koleżanki mój wzrok przykuła niebieska, inna niż te, które dotąd widziałam, książka. Wzięłam ją do ręki. Tytuł Jak powstało życie, przez ewolucję czy przez stwarzanie. Okazało się, że koleżanka ma w rodzinie świadków, którzy jej ją podarowali. Jacy świadkowie, co to świadkowie?, myślę, nigdy wcześniej ich nie spotkałam, ani przy drzwiach ani gdziekolwiek indziej.
-Pożyczysz? - pytam.
Pożyczyła. I tak się zaczęło.
Przeczytałam ją w dwie noce i byłam pod ogromnym wrażeniem argumentacji jak również szaty graficznej, wiele ilustracji, twarda okładka, zszywane, dobry papier - nie to co wydawane później w miękkich okładkach, klejone, nazywane czasem żartobliwie przez niektórych braci "Harlequin'y". Co najważniejsze po raz pierwszy w zyciu pomyślałam, że Bóg istnieje. Chcę wiedzieć więcej postanowiłam, koleżanka skontaktowała mnie z pewnym małżeństwem i tak zaczęłam 'studium'.