Byłem kiedyś w służbie z dwoma bardzo gorliwymi głosicielami. Scenka 1. Głosiliśmy w bloku 11 p. Zasadę miałem taką, że głoszenie zaczynaliśmy od piętra 11 w dół. Wchodzimy do windy na parterze celem wjechania do góry bloku. Wraz z nami do windy weszli inni pasażerowie, najprawdopodobniej mieszkańcy bloku. Gdy tylko drzwi windy się zamknęły mój współgłosiciel wyjmuje czasopismo i zaczyna głosić. Pierwszy raz widziałem jak osoba jadąca widną chciałaby z niej wysiąść, zanim ona się zatrzyma .
Scenka 2. Po zbiórce z innym bratem lekko starszym ode mnie wiekiem poszliśmy ze zbiórki na teren. Zbiórka była na SK, a na teren mieliśmy kawałek, więc aby nie tracić czasu postanowiliśmy głosić po drodze. Pod sklepem mój współgłosiciel rozpoczyna rozmowę z młodą kobietą z dzieckiem, które było w wózku. Kobieta grzecznie odmawia, ale mój brat w głoszeniu nie odpuszcza. Po drugim nie, odsunąłem się, gdyż dla mnie nie to nie. A ten dalej głosi. Do kobiety podszedł jej mąż zaniepokojony sytuacją na ulicy. Na początku przysłuchiwał się rozmowie i obserwował reakcję swojej żony, jak się okazało, ale wreszcie postanowił zainterweniować i tłumaczy, że oni nie są zainteresowani. Ale ten swoje. Wreszcie facet nie wytrzymał, po którymś nie zamierzył się na brata i ten na widok pięści nad swoją głową odskoczył i w tym momencie odpuścił. W obydwu przypadkach strasznie wstydziłem się tych ludzi których zaczepiliśmy. Ostatni przykład już gdzieś na tym forum opisywałem.