W szkole podstawowej polonistka zwerbowała mnie do kółka recytatorskiego, podobno miałam talent. Lubiłam uczyć się tekstów na pamięć,czasem były teksty do czytania, ale tych też uczyłam się na pamięć. Przychodziło mi to łatwo i sprawiło przyjemność. Były akademie, konkursy, wyjazdy i to się mojej rodzicielce nie podobało, zabroniła mi uczęszczania na zajęcia, czas miałam spożytkować inaczej, wiadomo jak. Nawet rozmowa nauczycielki nic nie dała.
Później był w-f i piłka ręczna, stałam na bramce. Lubiłam ją bardziej niż poprzednie zajęcia, coś się działo i ta adrenalina, a ja się nie bałam siniaków ani potłuczeń. I tu też było veto, raz że marnowałam czas, a dwa że narażałam swoje zdrowie, a to przecież Jehowie się nie podoba. Miałam propozycję, że jak mam za dużo energii, mogę codziennie po szkole iść do służby. Wedy byłam już w wieku buntowniczym, napyskowałam, że po..jakiego grzyba Jehowa dał mi talenty, jak teraz nie mogę ich rozwijać? Przywołani na pomoc starsi wytłumaczyli mi, że na pewno Bóg miał na myśli inne spożytkowanie tych talentów i tu padły propozycje.
I tak się skończyły moje pasje, nim się na dobre zaczęły.