Zbierałem się do tego już dłuższy czas, by opisać wam moje życie w WTS. Urodziłem się w 1989 roku co pewnie większość już zgadła
Urodziłem ? hmm jakby to głębiej rozpisać
- zostałem spłodzony w religii mieszanej, tak bym to nazwał. Ojciec wychowywany w religii SJ a Mama katoliczka od urodzenia. Aczkolwiek tata pomimo odbieranych pouczeń wybierał inną drogę. Do dziś wspominam jak mówił o największej karze, jaka była w zborze SJ - Mianowicie ogolenie dzieciom głowy na tzw zapałkę.
Myślę nawet po tym całym czasie, że taka rzadko używał szamponu
.
Tata miał dość bujne dzieciństwo, tak uważam. Picie wina z gwinta na czas, kto to zrobi bez przełknięcia czyli po prostu wlewając w siebie, albo kto wybije szybę w sklepie by coś ogarnąć na przysłowiowy wieczór. Myślę że dużo problemów przysparzał moim dziadkom. Więc pomimo dorastania nie został SJ. Poznawał kobiety, zażywał życia. Do momentu gdy pojawiła się mama. Piękna blondynka o zmysłowych oczach i jeśli ktoś to skomentuje to chętnie zawale w ryj, ale była kimś wyjątkowym. Nie chciała taty, bo był zwykłym osiedlowym chłopaczkiem bez żadnych perspektyw na przyszłość. Ale podstępem udało mu się zdobyć Mamę. Nie będę opisywał jakim bo to bez sensu. Urodziła im się córka, mniej więcej w tym samym momencie doszło do ich ślubu. Czyli mówię o mojej siostrze. Starszej o parę lat. Moja mama była jeszcze wtedy w szkole, przez co nawet jej nie ukończyła ( ps. zawsze czułem presje że jestem nikim jak nie dotrwam do chociaż matury). Ja wtedy nie byłem nawet w planach. Ale kilka lat później w okresie zimowym, jak często słyszałem to najlepszy moment, bo dni krótkie, noce długie doszło do tego że ja miałem się pojawić za dokładnie 9 miesięcy o wadze ponad 3,7 kg. I tak pojawił się od to odstępca na dzisiejszy moment. Nie wiem czy na ten moment byłem przebłyskiem w oczach rodziców czy nie, ale zaczęli dość intensywnie studiować, co spowodowało ich chrzest w latach 93-94, czyli jak miałem około 5 lat.
I tak zostałem wychowywany później w prawdzie... znaczy w religii SJ, co ja mówię jaka prawda. Chodziliśmy na zebrania, głosiliśmy, wręczałem jako taki mały gówniarz traktaty które wyglądały dość ohydnie w moim mniemaniu, ludziom napotkanym w drzwiach czy na ulicy.
Ale dorastałem powoli, pierwsze punkty, gdzie zdejmowało się mównicę, pierwsze pochwały wzbudzały we mnie zachwyt. Ale wolałem i tak komiksy Kaczora Donalda niż kolejne czasopisma WTS czy Biblię.
To krótki opis samego dzieciństwa. Boje się że moje posty mogą być wręcz potraktowane jako spam bo będzie ich bardzo dużo. Bo mam sporo do opowiedzenia, wraz z szczegółami.
Powiem co dziś mi się śniło by uświadomić jaka trauma została w mojej głowie:
- Studium z rodzicami, albo bicie godzin przez nich do raportu miesięcznego. He e e ile omawialiście akapitów na takim studium ?? Ja około 2-3, nienawidziłem studiować z ojcem ! To była dla mnie najgorsza trauma dzieciństwa, studium przypominało katowanie mnie wszystkim co im nie pasowało ! Każdy akapit był powodem by wytknąć mi błędy. Zawsze płakałem. Ktoś powie patologia ? TAK MA RACJĘ. Zawsze opierdziel, czemu robisz tak a tak, czemu jeździsz motorynką po ulicy ? jesteś beznadziejny, jesteś zerem, jesteś gównem, i czym się to kończyło ? Wiecznymi karami ! Ojciec znęcał się nade mną po 3 godziny by wyperswadować mi swoje racje. Człowiek po zawodówce (nie ubliżając nikomu) traktował mnie jak życiowego nieudacznika i każdą radę biblijną traktował tak że na bank mi się przyda bo popełnię takie błędy. Miał ambicje nie wiem skąd ?
dupy ?
chyba tak.
Dlatego po kilku latach przestałem studiować w gronie rodziny, robiłem to tylko z Mamą która naprawdę robiła to z serca i chciała bym w jakiś sposób wyszedł na ludzi.
Postawa ojca wynikała z pewnych dość niechlubnych dla rodziny sytuacji. To było tak mocarne, że trudno będzie mi to opisać. Ale spróbuje.
Tymczasem pozdrawiam was i mam nadzieję że wniosę coś pozytywnego do umysłów ludzi którzy chcą myśleć a nie zamknąć się w tym co większość wyznawców każdej religii: tak sie wychowałem , tak będę żyć, tak umrę.
hej.