W naszym zborze ja odczytywałem ten list. Pamiętam to jak dziś, bo miałem z jego powodu łzy szczęścia w oczach. Łzy szczęścia, że pożyczka na zakup działki, której nigdy byśmy nie spłacili i nigdy nie zebrali wkładu własnego na budowę nowej sali została umorzona.
Niewiele brakowało, a nie dałbym rady go doczytać do końca. Z euforią też mówiłem, jak wielkim to jest błogosławieństwem dla naszego zboru. I były to zupełnie szczere uczucia. Rzadko się wzruszam do tego stopnia, szczególnie na zebraniach, ale ten list był czymś czego - jak mi się wydawało - zbór potrzebował. Byłem też gorącym orędownikiem tego, by na comiesięczną daninę przekazać więcej niż do tej pory wydawaliśmy na spłatę pożyczki. Zbór to zaakceptował. Oddawaliśmy 20% więcej niż wynosiłaby rata pożyczki. Wszyscy byli szczęśliwi i czekali na nową Salę.
W naszym zborze rezolucje, zanim zostały podjęte, były skrupulatnie wyjaśniane przez starszych. Zazwyczaj - bo zdarzali się tacy, którzy nie potrafili wyjaśnić o co chodzi i zbór był zdezorientowany. Jednak w kwestiach finansowych miałem wiele do powiedzenia i żadne pytanie z Sali (tak!! pytaliśmy czy ktoś potrzebuje wyjaśnień!!) nie pozostawało bez odpowiedzi. Czekaliśmy na pytania na tyle długo, by ci najmniej odważni się zgłaszali. I padały pytania, i były na nie odpowiedzi. To naprawdę było szczere.
Jednak od tamtej pory nowa Sala wciąż nie powstała. I dziś inaczej patrzę na obietnicę budowy. Po roku rata zboru zmalała prawie czterokrotnie, też z mojej inicjatywy. A teraz nie wiem jaka jest i niewiele mnie to obchodzi. Złamanego grosza już nie dam.