Dziękuję Wam za miłe i ciepłe słowa.
Za złą ani gorszą się nie uważam, tak mnie nazwały te ciotki i tak mówi o mnie moja matka. Do dziś słyszę wyrzuty i teksty w rodzaju....a jakbyś była dobrą córką....lub dobrą córką mogłabyś być gdybyś była w prawdzie.
Wtedy chce mi się trzasnąć drzwiami, wyjść i więcej nie wrócić, ale mam w sobie na tyle przyzwoitości i świadomość, że rodzicom należy się ode mnie szacunek i opieka. Cóż...ich się nie wybiera.
Co było dalej ze mną.....będąc jeszcze ŚJ poznałam mojego męża, wiadomo czego ode mnie oczekiwano, że go zwerbuję zacznę prowadzać na zebrania, jak zrobiła moja siostra ze szwagrem. Ale ja nie miałam takiego zamiaru. Chciałam się stamtąd wyrwać i to jak najszybciej. Matka wiedziała że coś kombinuję, ciągle straszyła mnie niełaską Jehowy i tym że szatan też da mi popalić. Jak to nie robiło na mnie wrażenia, brała mnie na litość....jej zdrowie, co bracia powiedzą, że przykrość całej rodzinie zrobię gdy mnie wykluczą za moje złe postępowanie tzn....unikałam zebrań, służby, tego co dobry świadek ma na pierwszym miejscu.
Spotykaliśmy się z mężem jakiś czas, widział coś się dzieje, że często chodzę zapłakana. Z czasem wiedział, że powodem jest on i jego werbunek.
Pamiętam do dziś wyraz twarzy matki na wieść że wychodzę za mąż, jak zalewał ją rumieniec, w kilka sekund zrobiła się buraczano - czerwona i zaczęła wykrzykiwać jak ja sobie to wyobrażam. Że na to trzeba kasy, przygotowań a nie tak z marszu. Ojciec był za i starał się choć ten jeden raz zająć stanowisko, zięć mu odpowiadał i upierał się, że damy radę zrobić to małe przyjęcie na kilkanaście osób.
Mój wybranek nie był religijny, a wręcz anty, jego rodzina należała do tych co kościół odwiedzali idąc na pogrzeb lub jakiś ślub.
Matka się dwoiła i troiła aby mnie odwieść od zamiaru, nawet zaproponowała mi wyjazd na ośrodek pionierski na Mazury, że ona mi załatwi bylebym zrezygnowała.
Ale ja wcale nie chciałam rezygnować, wiedziałam że jak będę mieć męża to zdystansuje moją rodzicielkę.
Niech nikt nie myśli, że wyszłam za mąż na złość mamie, nic z takich. Znaliśmy się już kilka lat, to był brat mojej koleżanki i z czasem ta znajomość nabierała kolorów.
To jemu zaczęłam się zwierzać z tego co przechodzę, słuchał jednak z niedowierzaniem. Pewnego razu był świadkiem szału mojej matki. Długo się nie odzywał i po chwili powiedział....uważałem ją za spokojną, wyważoną kobietę, dobrą matkę a to zwyczajnie jest wariatka!
Następnego dnia przyszedł do mnie mówiąc....wyjdź za mnie, co będziemy chodzić i chodzić. Zabiorę cię do siebie, a tam twoja matka nie będzie mogła cię odwiedzać i pozwalać sobie na takie zachowanie. I tak się stało....został moim wybawieniem. Ten incydent z jej furią tylko wszystko przyśpieszył, bo pewnie jeszcze byśmy sobie chodzili.
Połowa rodziny mojej matki zagroziła że nie przyjdzie, mama też się odgrażała. Koniec był taki że ojciec jej czymś zagroził, a ona biedna namówiła swoją rodzinę aby przyszli ją wesprzeć w tym trudnym dla niej czasie.
Było kameralnie, ale bardzo fajnie. Tylko życzenia jakie mi składali były jakieś dziwne, cała grupa z uporem maniaka powtarzała....pamiętaj kim jesteś i jakie masz obowiązki......czułam się jakby mówili nie do osoby,nie do mnie, ale do swojej własności.