Ja jako dzieciak, dostawałam specjalna skarbonkę od rodziców i zawsze jakies drobn z reszty żebym tam zbierała na orkiestrę. Póżniej barałam skarbonke czy słoik, po całym mieście szukałam wolontariuszy z rodzicami
i to do każdej puszki musiałam coś wrzucić, pogoda małowazna była dla mnie, wracałam zmarznieta i to mocno
Pamietam jak kiedyś wieczorem poszłam z tatą do WOKu, już były braki serduszek, znaczy ich nie było już
Jak chiałam do puszki wrzucić to wolontariuszkan powiedziała że juz nie ma serduszek i zebym poszukała wolontariusza co ma jeszcze serduszka. Ja powiedziałam że rodzice mi powiedzieli że to dla chorych dzieci i chce do puszki wrzucić, jedna babka oddała mi swoje serduszko i do taty że ma bardzo mądrom córkę (iałam wtedy jakies 6 lat nie wiecej), tatoo był dumny, a ja serduszko miałam przez długie lata w skrzyneczce na moje skarby
Pochwalę się, że byłam przez trzy razy wolontariuszką, całodzienne chodzenie w mrozie przypłacałam przeziębieniem, nigdy nie żałowałam. W moim rodzinnym mieście jest jakas taka niepisana tradycja że wolontariuszmai sa gimnazjaliści/licealiści, młodzi ludzie, zawsze jest więcej podań niż może byc wolontariuszy