Jeden gość z sąsiedniego zboru (nota bene święty pionier, trzykrotnie wykluczany w ciągu swojej kilkudziesięcioletniej kariery) zawsze podaje taki argument przeciwko brodzie, mianowicie był kiedyś w służbie z młody bratem, który miał brodę. Zapukali do drzwi i otworzył domownik, który na widok młodego brodacza miał powiedzieć tak: "Dziękuję, nie chcę mieć nic wspólnego z ruchami studenckimi". Ten argument wzięty z kapelusza zawsze jest przytaczany podczas rozmowy o brodzie
No, to
Rychtar, się uśmiałam.
Przypomniała mi się taka sytuacja, jak dwóch mężczyzn, ŚJ, w garniturach, poszli do służby, zapukali tam w jakieś drzwi.
Facet widząc elegancko ubranych gości, a jakże, zaprosił do środka. Zaproponował kawę, grzeczniutko, a jakże.
Zaczął rozmowę, że powie o co chodzi, czekał na umówionego prawnika.
A świadkowie, że oni nie prawnicy, że świadkowie i że przyszli ze Słowem Bożym, porozmawiać o Bogu ... a gospodarz:
"No to panowie, ja Wam dziękuję, proszę o opuszczenie mojego domu, ja z takimi nie rozmawiam".
No i niestety, kawka została na stole nie wypita, bo trzeba było opuścić domostwo na życzenie gospodarza, który się zdenerwował.