Jeżeli potraktujemy zombies jako bezmyślnych bezrefleksyjnych stworków zaprogramowanych na jedno działanie, to tytuł wątku jak najbardziej słuszny
Ja z takim automatyzmem odpowiedzi spotykam się jedynie podczas wizyt ŚJ u moich drzwi Jedną z tych sytuacji niedawno opisałem
Co ciekawe...
Pewien sposób "zaprogramowania" obserwowałem swego czasu w niektórych wypowiedziach usera PoProstuJa.
Ale w miarę jej "przebudzania" odpowiedzi stawały się coraz bardziej na temat. Zaczęły świadczyć, że zadała sobie trud nie tylko wysłuchania, ale też analizy wypowiedzi interlokutorów
Jest więc szansa, że także inni napotkani ŚJ z czasem mogą się "rozprogramować" z nauk WTS-u i zacząć samemu pisać kod swego życia i myśli
Tadeuszu widzę, że stanowiłam dla użytkowników forum ciekawy obiekt do obserwacji
Dodam - mam nadzieję, że to zostało zauważone - że nie pisałam jako strażnicowa fanatyczka. Ciekawe co by było gdybym pisała jako fanatyczka?! - aż strach się bać
A co do tematu wątku. Ja już nie dzwonię po ludziach (kiedyś dzwoniłam i czułam się jak żebrająca o zainteresowanie... Jak ja dzwoniłam to spoko, ale do mnie niektórzy nie dzwonili nawet po kilka lat i nie widzieli w tym problemu (choć kiedyś w poprzednim zborze z tą osobą się bardzo kumplowałyśmy).
Ja zauwazyłam, że ludzie w zborze są zmęczeni życiem i co drugie ich zdanie brzmi mniej więcej tak: "oby ten Armagedon nadszedł jak najszybciej, bo na świecie jest coraz gorzej". Od jednej osoby - którą znam 10 lat - słyszę te wypowiedzi właśnie 10 lat.
Jak ma problemy finansowe albo problemy z pracą, to gada tylko o Armagedonie.
No to co to jest za SZCZĘŚLIWE ŻYCIE, o którym truje każda Strażnica?!
Gadanie o szczęściu Świadków to dla mnie zawsze było kłamstwo stulecia (a przynajmniej myślałam tak już z 10 lat temu). Patrzyłam na twarze umęczonych życiem ludzi i nie widziałam na nich szczęścia ze strażnicowej ilustracji na okładce.
Zastanawiałam się czy tylko ja nie odczuwam tego szczęścia... czy jestem wyjątkiem? (Bo może inni odczuwają, ale w środku, a na twarzy szczęście ukrywają?!)
Kiedyś się wkurzyłam. Witałam się na zebraniu ze wszystkimi z uśmiechem na ustach.
A jedna, wiecznie posępna, siostra do mnie: Ty to zawsze taka uśmiechnięta jesteś! Ty chyba nie ma żadnych problemów!
Normalnie myślałam, że zaklnę z nerwów! Akurat wtedy to ja miałam problemy - cała rodzina przeciwko mnie z powodu religii!
Ale ponieważ się uśmiechałam, to wysyłałam widać komunikat, że żyję w duchowym raju pozbawiona wszelkich ziemskich problemów.
A więc moje obserwacje: ludzie umęczeni życiem czekają na Armagedon.
Ale co się dziwić?! Ich życie, to życie koczowników - brak wykształcenia, brak fajnej pracy, brak stałego lokum, bo brak kasy.... Jak się tak koczuje przez lata, to każdemu człowiekowi się odechciewa żyć. I jedyne co ich przy życiu trzyma, to właśnie wizja Armagedonu. Bez tej "radosnej" wizji życie tych ludzi już całkiem straciłoby sens.
Nie tak dawno rozmawiałam z jednym bratem co nie chce kształcić swoich dzieci, bo przecież Armagedon puka do drzwi. Żal mi się zrobiło tych dzieciaków - też będą czekały na Armagedon szorując podłogi w sklepach i kible w restauracjach...