I to jest właśnie sedno sprawy. Co można robić przez 6 godzin? Z własnego doświadczenia, z czasów kiedy byłem pionierem, mogę powiedzieć, że dobra połowa czasu, który pionier poświęca na głoszenie, jest bez sensu, absolutnie nieefektywna. W zborach, gdzie jest mało terenu, jest to widoczne jeszcze bardziej. W zborze, w którym byłem pionierem stałym, było bardzo dużo terenów, a mimo to często pojawiał się problem tego, że brakowało terenów. Jak by tego było mało, dodam, że w owym czasie byłem też sługą terenów i korzystałem z tego na swoją korzyść, częściej wymieniając tereny niż inni (chociaż z rozsądkiem), a mimo to i tak brakowało mi miejsc do głoszenia.
Żadna szanująca firma nie pozwoliłaby sobie na takie marnowanie środków. Jednakże organizacja nie płaci za to głosicielom, dlatego ogrom czasu, a więc także pieniędzy, jest marnowany. Głoszenie można by zoptymalizować, podejść do niego z rozsądkiem, bez potrzeby osiągania jakichś gigantycznych, zupełnie nierentownych poziomów godzinowych. Bo jeśli Polacy wciąż głoszą więcej, jak to wynika z roczników, a wzrost jest coraz mniejszy, to znaczy między innymi, że do niczego takie głoszenie.
Dla mnie wniosek wynikający z tych planów jest równoznaczny. Po prostu masz sobie 'kreatywnie' zając czas. Nie jest ważne, czy wykorzystasz go tak naprawdę efektywnie, czy nie. Po prostu masz mieć zajęty czas. W tych planach najbardziej uderza mnie plan dla osób, które mają ograniczenia zdrowotne. Aż jeden cały dzień został łaskawie podarowany na odpoczynek! Nic jak tylko iść do sióstr, które mają stwardnienie rozsiane, zaawansowaną astmę i inne cholerstwa, pokazywać im ten plan i ryć im po głowie, że chyba nie doceniają rzeczy świętych, bo niewolnik wyraźnie mówi, że ograniczenia zdrowotne nie stanowią przeszkody w byciu pionierem stałym.
Donadams, ja nigdy nie byłam pionierką stałą, czasem tylko pomocniczą, ale mam podobne obserwacje jak Ty (w zasadzie Ty potwierdziłeś moje obawy). Otóż nie garnęłam się do służby pionierskiej (nawet jeszcze jako "święta w organizacji"
) m.in. dlatego, że postrzegałam to jako MARNOWANIE CZASU. Mi głoszenie kojarzyło się z rozmową, ewentualnie wręczeniem czasopisma czy czymkolwiek, gdzie jest interakcja człowiek - człowiek. Ale szybko zauważyłam, że wiele osób ma inne podejście.... i dla nich głoszenie jest równoznaczne z nabijaniem kilometrów w pieszej wędrówce.
Jedna siostra pyta mnie: idziemy do służby?
Ok, chętnie. (wtedy jeszcze chętnie
)
No więc wyruszamy w teren. Idziemy, idziemy, idziemy.... idziemy, idziemy... to już chyba 3 kilometr za nami... W tym czasie owa siostra ANI RAZU nie zaczepiła nikogo na ulicy. Ja żeby jakoś "ratować" sytuację, to starałam się kogoś "złapać" na rozmowę albo chociaż dać traktat w locie. A ona nic.
Myślę - nie będę frajerem - ona się nie wysila, to ja też nie będę. No więc idziemy, idziemy, idziemy... i rozmawiamy o wszelkich sprawach (ploteczki, o życiu, ciekawostki zborowe itd. itp.). Gdy doszłyśmy w końcu do miejsca X (jakieś 4 km od domu), to ona mi mówi: NO TO WRACAMY!
I znów żeśmy szły... nikogo nie zaczepiając. Na koniec takiej "służby" wpisywało się jedną albo dwie godziny (zależy od tego jak długo nam zeszła trasa; a czasem się jeszcze o sklep zahaczyło).
Ilekroć byłam na takim "głoszeniu" to pytałam sama siebie: GDZIE TU JEST SENS I LOGIKA?! Przecież to zmarnowany czas! Już lepiej było zostać w domu niż tyle kilometrów na marne zrobić!
Ta siostra znów się ze mną umówiła do służby. Mówi, że ma odwiedziny. Ucieszyłam się - super, będzie głoszenie! Ale scenariusz się powtórzył... idziemy, idziemy, idziemy... po czym ona zadzwoniła do jednych drzwi. Nikt nie odpowiada (widocznie był w pracy skoro było okolo godz. 12.00). A więc ona mówi: no to wracamy! I znów żeśmy sżły... i szły...
I to się psiakostka nazywa służba!
Czyż nie lepiej NA TĘ SAMĄ PRACĘ poświęcić 10 godzin zamiast 70..?! Przecież te pozostałe godziny to są puste przebiegi bez wartości. Może w Afryce, jak ktoś ma 20 studiów biblijnych, to nie marnuje czasu. Ale w polskim mieście... no błagam!
Właśnie sobie zaczęłam czytać drugą książkę Raya Franza. I on tam zwrócił uwagę, na bardzo, bardzo ważną sprawę. Że zmarnowanego czasu z życiu nikt nam nie odda! A członkowie CK każą ludziom marnować czas! Jakże to okrutne... jeszcze bardziej okrutne niż nagabywanie o datki, bo pieniądze da się zarobić, ale czasu już nie...