Trochę wspomnień... Dom rodzinny odwiedzałam sporadycznie i nigdy sama. Nie miałam ochoty tam jeździć i patrzeć na skwaszoną, nadąsaną minę mojej matki. Najczęściej jak zajechaliśmy, pośpiesznie wychodziła z domu....bo miała coś pilnego do załatwienia. Widać było że mnie unika, może chciała w ten sposób mnie złamać czy coś? Nie mam pojęcia.
Pamiętam jak dziś, ojciec zadzwonił czy nie zawieźlibyśmy go 1 listopada na groby? Umówiliśmy się na konkretną godzinę, miał być już gotów. Mój młodszy brat miał wtedy 10 lat, jak zobaczył że my jedziemy, a więc on też chce jechać. Jak go matka złapała za fraki i wrzuciła do pokoju, a później półgłosem wysyczała do niego....chcesz zginąć w armagedonie z tym diabłem....Brat się rozpłakał, a ja wyszłam żeby nie zrobić tego samego. Później się zastanawiałam czy ten diabeł to ja
Wszystko możliwe.
Nawet jak byłam w widocznej ciąży, a dopiero wtedy się dowiedziała jak sama zobaczyła, matka mnie nie oszczędzała. Szukała byle okazji, aby mi dopiec. Nawet stawiając koło mnie szklankę z herbatą pochyliła się i powiedziała .....zginiesz, koniec bliski.
Gdy urodziłam syna, mąż pojechał do nich z wieściami. Mamy nie było, właśnie wyszła do sąsiadki na zebranie, ale tata poszedł ją zawołać. Dopiero po powrocie do domu dowiedziałam się jak moja mamusia ucieszyła się na wieść o wnuku....zakryła rękoma twarz, zawyła ....jeszcze jeden poganin. Podobno ojciec strasznie się wściekł (mąż jak czasem wspomina, mówi że do dziś go takiego wściekłego nie widział) krzykną na nią, że jej całkiem rozum odebrało i niech zjeżdża do swoich braciszków. Na to ona...że nie pójdzie, bo jak im sporzy w oczy.
Po jakimś tygodniu przyjechała odwiedzić wnuka...tak oznajmiła na wejściu. Ok, mnie nie musi odwiedzać, nie będę płakać wcale mnie to nie ruszyło. Jednak gdy w rozmawiała z teściową i teściowa mówi....tak mi jej szkoda, tak się namęczyła tak długo ją trzymało, a później i tak brzuch cięli. Pierwszą noc w domu, przesiedziałam przy niej ( mąż miał zapalenie oskrzeli) i przepłakałam...to mówiła teściowa, może powiedzieć obca osoba z całym szacunkiem dla niej. Zaś moja matka skwitowała to krótko....dobrze jej, niech cierpi niech zobaczy jak to mama się z nią męczyła a i tak szacunku nie ma.
Teściowa się troszkę zjeżyła mówiąc.....jak możesz tak własnemu dziecku, przecież każdego szkoda jak cierpi. Jaka była odpowiedź? A niech cierpi, ma za swoje, jakby była posłuszna urodziłaby w moment.
Hm....zadziwiające, skąd ta pewność? Ale to chyba nietrudno zgadnąć. Moje cierpienie to brak opieki z niebios.