Bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia.
Minęło około piętnastu lat od mojego odejścia z organizacji. Relacje z rodzeństwem były dużo lepsze niż z mamą. Siostra z rodziną odwiedzała mnie, ja ją. Jej dzieci przyjeżdżały do mnie na wakacje ( mieszkam na wsi). Powodziło i powodzi nam się nieźle, a więc stać mnie było na to aby spędzali miesiąc wakacji w moim domu. Siostra na zmianę ze szwagrem zasilali szeregi bezrobotnych, a więc kiedy zaszła potrzeba pomagałam materialnie i finansowo. Czułam że naprawę mam siostrę i brata ( kawaler), jednak wszystko do czasu.
Córka siostry miała dwadzieścia lat i chłopaka ( zapoznany na ośrodku pionierskim), a więc jej wyjście za mąż to tylko kwestia czasu. Podczas jednego ze spotkań, młoda oznajmiła....ciocia szykuj kreację, wychodzę za mąż. Nie ukrywam, że się nie ucieszyłam. Siostra nawet zapytała....czy jakby wyskoczył jakiś niezapowiedziany wydatek może liczyć na moją finansową pomoc? Oczywiście, dla mnie to żaden problem, w każdej chwili. Obie zadowolone rozstałyśmy się. Później jeszcze był telefon, kiedy to młodzi wpadną z zaproszeniami. I byli a owszem, miła atmosfera normalnie rodzinna sielanka. Na koniec młoda mnie wyściskała mówiąc...ciocia jak ja cię kocham. I wtedy to właśnie widziałam ją po raz ostatni.
Miną chyba z tydzień , dzwoni siostra i oznajmia mi.....starsi wezwali jej córkę i powiedzieli że albo ja na weselu będę, albo oni. Jeśli ja przyjdę to ani jeden świadek ich nie zaszczyci swoją obecnością.
Odebrało mi mowę, wydawało mi się że to jakiś zły sen. Zapanowała niezręczna cisza, bo mnie zwyczajnie zatkało, a ona chyba czekała na moją deklarację że nie przyjdę.
Wzięłam głęboki wdech i pytam....i co im powiedziała? Na to siostra, że.....ze mną porozmawiają( czyli ona i jej córka). AHA! A więc wiadomo, decyzja zapadła mam się wycofać.
Cóż miałam powiedzieć? Rozłączyłam się bez słowa i poczułam nagłą wściekłość. Bo niby jakim prawem, obcy ludzie ingerują w rodzinne sprawy? Czy to oni jej dają na weselę, aby stawiać warunki?
Nie spałam całą noc, czułam się podle, wróciły wspomnienia i taki straszny ból który zżerał mnie od środka. Płakałam, ciskałam się na zmianę, nie potrafiłam pojąć jak tak można postąpić z kimś najbliższym.
Czułam się poniżona i to bardzo, moja ukochana siostra wybrała bandę obcych ludzi, a na mnie zwyczajnie się wypięła. Gdzie byli ci wszyscy braciszkowie gdy....nie miała na leki dla dzieci, na książki, na czynsz czy na chleb? Czy któryś z nich jej pomógł? Zainteresował się tym, że była bliska eksmisji? Nie, to ja pomagałam, dwoiłam się i troiłam aby wyszli z dołka. I co ? Ano się doczekałam.
To wszystko trwało kilka dni, gdy prawie nie spałam, nie jadłam, żyłam tylko kawą.
Mąż starał się ich tłumaczyć, że to biedni ludzie, że bez organizacji nie potrafią funkcjonować, że to jedyny ich świat jaki znają. A tak naprawdę wiem, że cisnęła mu się na usta gwara podwórkowa w najgorszym wydaniu. Jednak powstrzymywał się, aby nie dolewać oliwy do ognia.
W tydzień schudłam sześć kilogramów, czas mijał a ja nie umiałam się z tym pogodzić. Nie rozumiałam tego, jak tak można? Ja bym się za nią dała pokroić, podzieliłabym się ostatnią kromką chleba, a ona zwyczajnie mnie tak skreśliła. Ja bym to zrozumiała gdyby nie miała kasy i nie robiła imprezy. Powiedziała słuchaj....nie stać nas, nikogo nie zapraszamy ciebie też nie. Luz, nie ma problemu. Ale tam było ponad 120 osób, dalsza i bliższa rodzina, sąsiedzi i oczywiście najważniejsi Ś.
Po jakiś 10 dniach siostra ponownie zadzwoniła i oznajmiła że.....rozmawiała ze starszymi nie mogą się zgodzić na moją obecność bo jestem zagrożeniem dla innych braci. Ale jest dla mnie szansa. Mam napisać list, że chcę powrócić do organizacji, że żałuję , okazać skruchę i oni wtedy rozpatrzą moją prośbę, wezwą mnie na rozmowę czy moje intencje i skrucha są szczere i podejmą decyzję czy mogę przyjść na wesele. O nie, tego było już za wiele, skwitowałam to krótko.....a niech się pier..... To było chyba najgorsze słowo jakie padło kiedykolwiek z moich ust i ostatnie jakie zamieniłam, a raczej wypowiedziałam do mojej siostry.
Dni płynęły, a ja mimo obowiązków nadal tkwiłam w tym wszystkim i nie potrafiłam zapomnieć ani też się z tym pogodzić.
Był ciepły słoneczny sierpniowy dzień, niebo bezchmurne nawet listek nie drgnął na drzewie. Wieszałam pranie, mąż siedział na tarasie i pił kawę. I znów mnie naszło, przypinałam te szmatki i tak mi się samo płakało. Czułam jak łzy z policzków spływają mi po szyi , a później wsiąkają w bluzkę. I tak sobie myślę....Boże jeśli gdzieś tam jesteś i jesteś taki jak o tobie mówią, że sprawiedliwy i miłosierny odpowiedz mi za co to wszystko? Co ja takiego złego zrobiłam w życiu, że tak mnie upodlili? Przecież znam wielu z nich i swoim postępowaniem nie sięgają mi się do pięt. Mają tą etykietkę ŚJ i tylko dlatego są lepsi?
Daleka jestem od wierzenia w jakieś duchy, znaki itp, ale wtedy z tego czystego nieba zaczął padać deszcz. Bardzo ciepły, drobniuteńki i intensywny aż zadarłam głowę do góry aby zobaczyć czy ta chmura duża i czy prania nie zbierać? Ale tam nic nie było, absolutny cavok.
W tej samej chwili mąż zapytał....a czego ty tam tak wypatrujesz? Odpowiedziałam że deszczu, na co od mi odpowiedział że....będę go mieć jak pójdę pod prysznic. Spojrzałam na swoje ręce i bluzkę, jeszcze przed chwilą spływała po nich woda, a teraz są całkiem suche.
Hmm.....ogarnął mnie dziwny spokój i choć mówiłam sobie że to jakieś zwidy, to jednak spokój jaki we mnie zapanował był niebywale przyjemny.
Jeszcze tej samej nocy śniła mi się moja babcia ze strony mamy, pamiętam ją jak siedziała i do fartucha łuskała bób. I taka też była w moim śnie, siedzi sobie, skubie te strąki i mówi do mnie....pamiętaj Anusia każdy ma taki los i takich przyjaciół na jakich zasługuje.
Nie wiem, nie chcę siać propagandy ale wiem jedno....ten deszcz i sen z babcią były jak gruba linia która na dobre oddzieliła mnie od tamtego.
Od tamtej pory nie widziałam się ani nie rozmawiałam ze siostrą ani jej rodziną. Podobno młoda ma dwoje dzieci, nie wiedzie jej się najlepiej. Wzięli się za jakiś biznes, upadł, zaczęli budować dom, podpadli w długi, nie mają pracy i ogólnie jest ciężki.
Siostra też miała jakąś własną działalność niewypał, szwagier popijał podupadł na zdrowiu jest na zasiłku, ona dorywczo opiekuje się jakimś starszym małżeństwem. Zamienili mieszkanie na mniejsze , groziła im eksmisja.
I tyle w temacie, czas zagoił rany, zostały tylko blizny, które czasem dają o sobie znać.
Nigdy nie żałowałam pomocy jaką im ofiarowałam. Czy teraz gdyby mnie o nią poprosili to bym też pomogła? Tego nie wiem . W końcu tyle o sobie wiemy na ile nas sprawdzono.
Jaką mam dziś radę dla tych co chcą odejść i się boją ? Nie bójcie się, ostracyzm to nic przyjemnego, ale jak popatrzycie na tych ludzi którzy Wami wzgardzą z politowaniem i uświadomicie sobie, że nie są warci Waszej uwagi, sympatii i zainteresowania, nagle okaże się że życie jest piękne, a świat ani nie pożera ani nie topi i za rogiem nie czai się szatan który tylko czyha aby się komuś dobrać do tyłka.