Dla mnie kongres oznacza dodatkowy hardcore na parkingu.
Niby bracia mają spore doświadczenie w takich sprawach, bo od lat ci sami zarządzają tematem, ale to woła o pomstę do nieba.
Szlag mnie trafiał, jak widziałam kumoterstwo, ignorancję lub głupotę, a czasami wszystko na raz.
Wiadomo, że po tylu godzinach każdy chce jak najszybciej znaleźć się w domu, ale każdy uczestnik ma w miarę realne oczekiwania i nie spodziewa się cudu logistycznego, czy teleportacji.
Tymczasem setki razy siedziałam w nagrzanym aucie godzinami na parkingu, zanim w ogóle opuściliśmy teren centrum. I to nie chodzi o liczbę aut, przepustowość ulicy, ale o pomysł na rozładowanie ruchu. A parkingowy obracał się tyłkiem, coś funkął, albo w ogóle znikał. Totalny brak organizacji. Latami kierowaliśmy się wskazówkami, żeby robić wszystko porządnie i nie odwalać fikołków, ale pod koniec mojej bytności parkowaliśmy na własną rękę na samym końcu podnajmowanego na parking terenu i finalnie wystarczyło dojść kawałek po wertepach (w deszczu błoto po kolana), żeby wyjechać spokojnie i szybko.
A z miejscami to też miałam taką fazę jak TomBobmadil, że jak widziałam kilkanaście traktatów, to je zbierałam. Osobista literatura była ok, bo oznaczała, że jest ktoś konkretny, ale czasopisma i traktaty wywoływały we mnie ekscytację