Zarówno ja osobiście, jak i moja żona i kilku przyjaciół wybudziliśmy się właśnie przez kwestie doktrynalne, bo zobaczyliśmy, że coś jest nie tak. A kilkanaście kolejnych osób wybudziło się po rozmowach z nami na te same tematy. Kwestie pedofilii, ONZ i inne też były istotne, ale dopiero na późniejszym etapie, gdy już pozwoliliśmy sobie wewnętrznie na badanie takich rzeczy.
Ja pisałam o rozmowie nie-świadka ze świadkiem. Rozmowy pomiędzy braćmi ze zboru są zupełnie inne, bo w tych rozmowach często rozumiemy się bez słów. Wystarczy czasem jedno słowo-hasło i wiadomo o co chodzi.
Ja też rozmawiałam z zaufanymi osobami ze zboru na temat niektórych doktryn, ale żeby dojść do takich tematów najpierw trzeba znać podstawowe nauki tej religii.
Rzadko się zdarza żeby uczeń w pierwszej klasie uczący się dodawania 2+2 nagle zapytał nauczycielkę o równanie kwadratowe z trzema niewiadomymi
Cyt PoProstJa
Odpowiem Ci po raz kolejny. Nie jestem odstępcą, bo od niczego nie odstąpiłem. A właściwie zostawiłem odstępców.
NIE MAM!! zamiaru "nawracać" braci. W rozmowach z nimi nie poruszam tematów doktrynalnych. Nie rajcowały mnie nigdy bezsensowne wyliczanki czasów pogan, dopasowanie sobie do tej pieśni roku 607 p.n.e., dzień za rok, słówka "staurosy", "kiriosy" "bara" itp,
Ale w tym momencie dziwię się Tobie. Gdyby nie wybuchła afera pedofilska, nadal tkwiła byś w tym wszystkim. Nie przykładałaś zatem wagi do spraw doktrynalnych a szkoda. Czyli tak: mili ludzie, pójdę za zebranko, pogłoszę, coś tam zaraportuje, ale chodzę pod dyktando centrali.
Ja niestety nie potrafię układać swego życia według zmieniających się doktryn, migających nowych światełek, wewnętrznej niezgodności. Dodatkowo mam jedno życie, więc nie będę ryzykował.
Napisałam "odstępca" w cudzysłowie - to skrót myślowy oznaczający osoby ze zboru, które mają inne poglądy niż WTS. Ja też jestem odstępcą według tej definicji.
Było prawie tak jak napisałeś - nie przykładałam zbytniej uwagi do spraw doktrynalnych. A konkretnie tłukło mi się po głowie takie hasło, że jak ktoś jest "wierny w małym, to jest też wierny w dużym" i na odwrót. Skoro główne nauki Świadków były zgodne z Biblią, to ufałam, że te "mniejsze" też są zgodne.
Co prawda sceptycyzm zawsze był we mnie i nie przywiązywałam się do interpretacji choćby księgi Daniela, gdzie w końcowych rozdziałach były interpretacje sugerujące, że jakiś werset mówi np. o wydarzeniach z roku 1918. Stwierdziłam, że jest to jedna z koncepcji CK i że nie ma się co do niej aż tak bardzo przywiązywać, bo być może za kilka lat będzie inne "światło".
Uważałam to za drobnostki, które nie powinny mieć znaczącego negatywnego wpływu na całą religię.
Zapewne są tacy bracia, którzy całymi nocami studiują Biblię i wszystkie publikacje by sie umacniać w wierze. Ja do takich gorliwych i wierzących nigdy nie należałam i sprawy doktrynalne były dla mnie na drugim miejscu.
Paradoksalnie zaczęłam się interesować swoimi wierzeniami dopiero po owej aferze pedofilskiej. Gdyby nie ona, to dalej żyłabym w ułudzie, że jestem w religii prawdziwej.
Co prawda już od wielu lat różne sprawy w organizacji mi się nie podobały (jak np. naciskanie na Zgromadzeniach na ascetyczne życie), ale jeszcze dało się z tym żyć i nie było to całkowicie dyskwalifikujące religię.
Ale nigdy nie żyłam pod dyktando centrali. Brak nadgorliwości mnie uratował
Na razie chodzę sobie na zebrania (nie wszystkie). I będę chodzić tak długo, dopóki nie zacznie się dziać coś tak niepokojącego, że stwierdzę, że czas już się ewakuować z tej organizacji.
Co jest złego w tym, że w tym "tkwię"? Ja nie robię nikomu krzywdy, do służby wyruszam już tylko sporadycznie i prozelitów nie szukam. A na zebraniu przynajmniej się rozerwę