Przez ponad 5 lat, od opuszczenia zboru, nie miałem kontaktu z nikim w podobnej sytuacji do mojej. Mimo, że udało mi się zebrać wokół siebie mnóstwo osób, to jednak nikogo, kto mógłby zrozumieć, przez co przechodziłem. Wpadłem tutaj kilka dni temu, okazało się, że nie jest tu tak strasznie, jak myślałem, że może być, a do napisania mam tyle, że aż gubię klawisze (o, właśnie wypadł mi backspace) i nie wiem, gdzie to wszystko zamieścić
O tak.
Ja mam wielu znajomych, którzy słuchają opowieści o bytności w organizacji śJ jak tych "z mchu i paproci".
Nawet mój kochany mąż, który tak bardzo wczuł się w moje losy, że nawet zagląda czasem na jotwuorga, przejrzał też książkę "Paście...", to jednak tylko słuchacz.
Komentator też, on zresztą podsunął mi parę zagadnień psychologicznych tłumaczących mechanizmy WTS.
Ostatnio udało mi się nawiązać kontakt z pewnym nieczynnym małżeństwem w moim wieku, które nie boi się ze mną, odłączoną, rozmawiać.
Kontakt wyszedł przypadkiem, bo łączy nas pewne hobby i tak naprawdę skontaktował nas kolega "ze świata".
Widzę jednak, że trudno im rozmawiać o tym wszytkim, chociaż temat sam się nasuwa.
Żyję nadzieją, że ktoś z moich dawnych znajomych jeszcze się wybudzi.
Od opuszczenia organizacji postępuję zgodnie z twierdzeniem "najlepszym sposobem na przewidzenie przyszłości jest jej tworzenie".
Ale usłyszałam ostatnio, że jestem "twarda", skoro po odejściu od WTS nie zwariowałam lub nie skończyłam ze sobą.
Uratowały mnie pasje i hobby, których nie pozwoliłam odstawić na bocznicę jako śJ.
Uratowało mnie też wsparcie rodziców.
Tu na forum widzę, że nie z każdym zgadzamy się w poglądach, ale jednak wiele nas łączy.
Przede wszystkim zrozumienie dla trudnej przeszłości w szeregach śJ oraz chęć pomocy ofiarom.