Widzę, że wielu z Was zamieściło tutaj swoje przeżycia związane z dorastaniem w specyficznym środowisku. Dziękuję. W zamian, chciałbym też podzielić się swoją historią.
...od 2giego roku życia, jako dziecko, wychowywany byłem w doktrynie Świadków Jehowy. Z opowieści dowiedziałem się, że ŚJ zapukali, rodzice wpuścili, rozpoczęli studium książki, zaczęli chodzić na zebrania. W końcu dali się ochrzcić. Po drodze ograniczyli kontakt ze swoją rodziną - unikanie świąt, urodzin itp.
Najpierw moja mama, a później mój tata regularnie co tydzień studiował ze mną publikacje Towarzystwa Strażnica. A że byłem rezolutnym chłopakiem, potrafiłem bardzo szybko wyszukiwać w akapicie prawidłową odpowiedź ku uciesze mojego ojca, któremu co miesiąc wskakiwało na owoc gratis 4h i 1 studium.
Mając 13 lat zacząłem regularnie głosić dobrą nowinę od drzwi do drzwi, niosąc nadzieję każdemu stworzeniu pod niebiosami. Kiedy skończyłem lat 16ście - nastał ten moment, kiedy postanowiłem wziąć odpowiedzialność za swoje życie i podjąć tą najważniejszą decyzję w swoim życiu - swoje oddanie się Jehowie oraz utożsamianie się ze Świadkami Jehowy usymbolizowałem, dając się ochrzcić poprzez całkowite zanurzenie w basenie na zgromadzeniu obwodowym w Sosnowcu. Postanowiłem do końca życia bronić racji Towarzystwa Strażnica i jej jedynej słusznej, prawdziwej interpretacji Biblii.
Bardzo miło wspominam ośrodki pionierskie, gdzie można było nieść dobrą nowinę spragnionym tego ludziom, którzy widują Świadków Jehowy raz na ruski rok. Wyjątkowa była atmosfera, towarzystwo i duch pionierski. Przy okazji, na owoc wskakiwało 50h, dzięki czemu można były być wyczytanym z mównicy podczas z jednego zebrań i wtedy wszyscy się cieszyli i bili brawo. ...a najlepiej na ośrodku wchodziło piwko - w końcu zakazany owoc smakuje najlepiej.
Kiedy poszedłem na studia, pojawiły się kolejne wyzwania. W końcu człowiek się rozwija duchowo, to i Jehowa patrzy na swoją owieczkę przychylnym okiem. Zostałem zamianowany na Sługę Pomocniczego. Oh, jaki ja byłem szczęśliwy. Widziałem jak moi rodzice tryskali z dumy, chociaż tego tak nie okazywali - ich syn ma w końcu przywilej w zborze. Metody wychowawcze nie poszły na marne - wykonali kawał dobrej roboty. W zborze pojawiły się nowe zadania i obowiązki, które mniej lub bardziej chętnie - ale posłusznie - wykonywałem. Już po kilku miesiącach mogłem wygłaszać z mównicy krótsze i dłuższe punkty do audytorium złożonego z kilkudziesięciu współwyznawców bez specjalnego przygotowania. Wystarczyła Biblia, książka, Prowadzenie Rozmów lub NSK, para Sióstr do pokazu i gotowe! "Dobra robota Bracie..."
Niesamowitą przygodą było wygłaszanie przemówień 30-sto minutowych. W sumie pamiętam 4:
- "Czy Twój pogląd na pochodzenie człowieka ma jakieś znaczenie?"
- "Na czyich obietnicach polegasz?"
- "Cały świat potwierdza istnienie Stwórcy"
- czwartego - o ile dobrze pamiętam, to już nie wygłosiłem.
Oczywiście musiałby być brawa na koniec! Na prawdę warto spróbować - świetna sprawa. Można było pojechać z tak gotowym wykładem do innego zboru i poznać przy okazji kilkoro nowych 'Braci'. Największym wyzwaniem było tak wygłosić wykład, żeby był spójny ze szkicem i materiałami z podanych odnośników, był na czasie, oraz aktualny z myślami Towarzystwa Strażnica. Na liście 180-ciu wykładów, niektóre szkice do wykładów miały ponad 30lat...
...tak więc... żeby przejść do meritum... dzięki materiałom udostępnionym przez Towarzystwo Strażnica i organizacji Świadków Jehowy nie mam dzisiaj żadnego kłopotu z zagadywaniem do obcych ludzi na ulicy oraz wygłaszaniu prezentacji do większego grona osób
t.b.c.