Odniosę się do tego co napisała od-nowa Nas, matki zborowe można podzielić na dwie kategorie:
pierwsze to te :żony starszych lub innych świadków ale zawsze świadków, które z wszystkich sił pragną wpoić w dzieci wszystko to czego wymagają bracia, zbór, organizacja. Te dzieci mają przechlapane ciągła presja, trzeba podążać za rodzicami krok w krok. Matki ciągną te swoje dzieciaczki to tu to tam bo wierzą, że tak trzeba bo za to będzie nagroda.....
drugie to te kobiety które same są w prawdzie, mają męża ale ten nie jest bratem...albo samotnie wychowują swoje dzieciaczki. Takim matkom jest trudniej ale za to dzieciom łatwiej. Zawsze mogą zostać w domu z tatusiem...o ile matka nie jest mocna duchowo bo wtedy nie ma zmiłuj się... Za to matka, która sama jest słaba duchowo raz pójdzie na zebranko a raz nie. taka często pójdzie na kompromis i odpuści...
JA należałam do tych drugich a TY pewnie do pierwszych? Ponadto od dzieci w zborze ,których rodzice usługują (np.matka pionierka , ojciec starszy)zawsze więcej się wymaga, nie mają taryfy ulgowej.... Każda matka kocha swoje dziecko chce dla niego jak najlepiej, jednak jakże często żyje w niewiedzy, że robi źle....
Byłam z tych drugich kobiet, matek, którym bliższe było dobro dziecka, jednak niestety taka, a nie inna psychomanipulacja w organizacji ma miejsce, że robiło się co 'góra' nakazywała i to co otrzymywaliśmy w "pokarmie" , czy przez wpływ braci i sióstr w zborze( zachęty do pionierowania) A chciałam służyć Bogu jak najlepiej. Dlatego właśnie, gdy z rozsądkiem i miłością matki do dziecka, przyjrzałam się jak to w praktyce wygląda, a przemyśleń miałam wiele i były inne niż nauczanie na zebraniach, chroniłam córkę, nie było już chodzenia z dzieckiem na głoszenie, a na zebrania tez nie chodziła, gdy była chora, czy zmęczona, czy po prostu chciała pobyć w domu. Miałam z powodu nieobecności na zebraniach ciągłe upomnienia i cytowany, odczytywany werset z Hebrajczyków o 'nie opuszczaniu wspólnych zgromadzeń'. Wiele by opowiadać.
Na kongres nie pojechałam pewnego lata, bo zaplanowałam spędzić WŁAŚNIE TE DNI z córką, wiedziała, że na kongres nie jedziemy, bo chcę jej wynagrodzić, te wszystkie męczarnie "zebraniowe" i zrobiłyśmy sobie tak wspaniałe te dni, że do dziś to wspominamy z dumą i radością.
Bracia, siostry wracający z kongresu mijali nas i wilkiem patrzyli, bo nas tam nie było, a my sobie szłyśmy szczęśliwe RAZEM.
To już były jedne z moich pierwszych prób ściągnięcia klapek z oczu, już zaczynałam inaczej widzieć organizację śJ.