Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że sama muszę znaleźć sposób na dotarcie do niego. Wiem, że Wasze rady muszę przełożyć na swoją, naszą sytuację. Wiem też, że nie będzie to łatwe, bo on nie z tych potulnych, co to tak łatwo przytakują. Czasem się właśnie dziwię, że tak dobrze czuje się w organizacji, gdzie jednak musi się dostosować. O, bo właśnie z tym bardzo często ma problem. Chyba zatem właśnie wynika to z tego, że widzi ją jako coś wspaniałego, gdzie ma wsparcie, pomoc, przyjaznych ludzi.
Według mnie, kłopot jest też w tym, że ci, którzy go "wciągnęli", to nie są ŚJ "z urodzenia". A mam wrażenie, że tacy właśnie mają dużo mniejszą szansę dostrzec jej absurdy. Wydaje mi się, że mogą wtedy widzieć mniej "minusów". Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że trudno dorastać jako ŚJ.
Osoba, która prowadziła i prowadzi z nim studium, została ŚJ w trakcie studiów, teraz jest starszym. Mam wrażenie, ze w tym zborze nie ma takich "ekstremalnych" sytuacji, o których czasem tutaj czytam. Jak słyszę i z tego co widzę, wszystko jest naprawdę pięknie, a jeżeli coś jest nie tak, no to przecież to są tylko słabi ludzie... Obawiam się zatem, że w tym przypadku "sparzenie się" jest mało realne...
Mąż twierdzi, że mnie nie będzie namawiał na zostanie ŚJ, aczkolwiek kilka razy próbował zagadywać na różne tematy, prosił żebym poszła na zebranie, na jakiś wykład, na Pamiątkę. Zawsze odmawiałam, bo odpychało mnie to, zapewne przez straszne uczucia jakich doświadczyłam w związku z religijnym zaangażowaniem męża. Jednak wiem, że kiedyś będzie trzeba to zrobić.
A rady są cenne. Bo do tej pory po omacku błądziłam, przestawałam, zniechęcałam się. Tak naprawdę nie wiedziałam jak się za to zabrać.
Teraz mam konkrety od Roszady i dzięki pozostałym widzę, że nieco muszę zmienić podejście. Przestawić się z emocji na bardziej zdystansowane konkrety.
Jednak przede wszystkim wiem, że mogę tu liczyć na wsparcie, a to bardzo dużo