Czasy się zmieniały. W którymś momencie młodzież świecka miała inne zabawy, a młodzież zborowa patrzyła I też chciała. Wtedy zaczął pojawiać się alkohol, czasem były jakieś szarpanki i co niektórzy sami się zorientowali (ze starszych), że na nic im taka odpowiedzialność, żeby sygnować takie imprezy swoim przywilejem.
Chociaż jak dziś na to patrzę, z perspektywy czasu, to uważam, że nic się wtedy takiego nie działo. Bywałem na imprezach firmowych, gdzie działo się więcej, a potem ludzie zupełnie wracali do swoich zadań i obowiązków, czasem były jakieś straty, ale to się zdarza. Natomiast nic wielkiego, co powodowałoby, że trzeba się rozstać z człowiekiem, bo zrobił coś poważnego po alkoholu... Tyle tylko, że tu było już normalne podejście, a w organizacji jest kij w tylnym miejscu pod tytułem "musimy być święci". Ostatecznie i tak nie jesteśmy święci, ale przynajmniej młodzież się nie pobawi.
Z tego też powodu urodziny to byłby strzał w dziesiątkę dla ludzi, którzy nie są fanatykami doktryny, którzy nie czytają każdej Strażnicy od deski do deski jak tylko wyjdzie, którzy nie ekscytują się na myśl o kongresie itd. Jest tam sporo ludzi, którzy są z przyzwyczajenia, nie myślą o wieku rzeczach, ale gdyby im dać kolejną namiastkę normalności, to zostaliby tam jeszcze chętniej. Urodziny miałyby skutek betonujący dla tych wszystkich "letnich", których organizacja wolałaby może nie mieć, ale ma i nie może sobie pozwolić na to, by stracić ich wszystkich, bo oni jednak stanowią potężną jej część.
Witaj donadams
Rozumiem Twoje zastrzeżenia.
Przeczytaj z uwagą historię z mojego podwórka:
Po oddelegowaniu na wiejski teren i objęciu funkcji stróża Sali Królestwa, zaobserwowałem, że młodzież Świadków Jehowy jest odizolowana, a ich interakcje ograniczają się do zebrań i służby kaznodziejskiej.
Zaniepokojony brakiem kontaktów ''braterskich'', podjąłem inicjatywę organizowania spotkań młodzieżowych w swoim mieszkaniu przy sali.
Działania te spotkały się z nieprzychylną reakcją większości lokalnych starszych zboru. Oskarżali mnie o wprowadzanie zmian bez konsultacji, a ich podejście wynikało z bardziej rygorystycznego postrzegania norm wewnątrz organizacyjnych
(Ww).
Uzasadniałem swoje działania koniecznością zapewnienia młodzieży kontaktów, argumentując, że w przeciwnym razie znajdą oni inne, niepożądane zainteresowania.
Toczyłem z nimi gorący spór, a moje pochodzenie z miasta i odmienny punkt widzenia potęgowały konflikt.
Efektem tych spotkań była pozytywna zmiana w zachowaniu młodzieży, która stała się bardziej otwarta. Mimo to starsi trwali przy swoich przekonaniach. Sprawa została poruszona podczas wizyty nadzorcy obwodu, który po rozważeniu sytuacji, salomonowym wyjaśnieniem, dopuścił kontynuację spotkań pod moim nadzorem.
Idąc dalej, zacząłem organizować dwutygodniowe wyjazdy letnie, tzw. "Ośrodki Pionierskie", dla młodzieży z kilkudziesięciu zborów nawet z poza macierzystego obwodu.
Zabrałem ze sobą jednego ze starszych, aby potwierdzić duchowy charakter tych wyjazdów.
W tamtym czasie organizowałem ich nawet do pięć w ciągu jednego lata. (grupa składała się do granicy możliwości 25 uczestników).
Takie wypady rok rocznie trwały tak długo jak byłem gospodarzem sk.
To wywoływało wiele szumu, ponownie pojawiły się oskarżenia ze strony starszych, tym razem dotyczące rzekomego alkoholu i niemoralnego zachowania na ośrodkach.
Sprawa trafiła do Biura w Nadarzynie, które zleciło nadzorcy obwodu gruntowne zbadanie sprawy. Tłumaczyłem, że to spisek, a opinie gospodarzy ośrodków były nienaganne.
Ostatecznie, po kilku latach, inicjatywy te przyniosły trwałe rezultaty w postaci zacieśnienia się kręgów młodzieży i zawierania przez nich małżeństw w środowisku sJ. Cała sytuacja doprowadziła do rewolucji w kwestii spotkań młodzieży na tym terenie. W końcu, aby uwolnić się od ciągłych konfliktów i oskarżeń ze strony starszych, podjąłem decyzję o opuszczeniu mieszkania przy Sali Królestwa.