1. I jak pogodzić ze sobą te twierdzenia?
Z jednej strony organizacja Jehowy zapewnia wykształcenie lepsze niż uniwersytet, z drugiej nie zapewnia nawet podstawowego...
2. Okazuje się, że obowiązkiem mężczyzn jest zapewnienie dzieciom "dobrego startu życiowego". A wiadomo, że starsi powinni w tym przewodzić. Według mnie studia dają lepszy start niż szkoła średnia...
3. Szkoda, że nie podano źródła badania dot. związku pomiędzy wykształceniem matek a śmiertelnością dzieci. Być może było tam także coś o statusie majątkowym kobiet.
Cała ta organizacja w pigułce. Argumentacja jak zawsze rozbujana do stopnia "albo wszystko, albo nic", zero-jedynkowe spojrzenie na świat. Mówią o edukacji, gdzie wszystkich interesuje to w odniesieniu do wyższego wykształcenia, a oni skupiają się na "umiejętności czytania i pisania", czy też odnoszą się do "analfabetyzmu", który w przypadku co zdolniejszych dzieci w krajach zachodu kończy się jeszcze przed rozpoczęciem szkoły podstawowej, bo już w późnym wieku przedszkolnym. Wobec tego powinno się najwyraźniej wysnuć wniosek, że jeśli 6 letnie dziecko potrafi czytać i pisać (w podstawowym zakresie pozwalającym mu na służenie Jehowie), to w zasadzie cel edukacji został osiągnięty.
Uczelnie natomiast to alkoholowe libacje, wszędzie walające się igły po heroinie i gwałty na porządku dziennym. Fakt, coś tam wspomnieli w jednym artykule o przekazywanej wiedzy, ale zaraz znów to obrzydzili.
W odniesieniu do umieralności dzieci i poziomu wykształcenia matek jestem przekonany, że taka korelacja występuje, tyle tylko, że prawdopodobnie jedynie na poziomie matek, które czytać nie potrafią, co sprawia, że drastycznie spada ich zdolność do pozyskiwania podstawowych informacji, a drastycznym przeskokiem, który następuje w przypadku matki, która potrafi przeczytać ulotkę o opiece nad dzieckiem i występującymi w związku z tym aktualnie zagrożeniami. To jest fałszywe docenianie wykształcenia, ponieważ korelacja przestaje zapewne być wyraźna w przypadku matki, która umie przeczytać taką ulotkę, a matką, która spędziła 10 lat w szkole. Nie mówi to jednak nic o tym, jak jedna i druga poradzi sobie w życiu, oraz jaki bagaż w związku z tym będzie nieść to dziecko. To jednak nie ma znaczenia dla organizacji, bo dla niej "tylko Królestwo Boże rozwiąże wszelkie problemy", wobec czego jeśli w 60% możemy rozwiązać problem ubóstwa w Beninie, to w ogólnie nie warto zaczynać.
I co to w ogóle znaczy "muszą robić wszystko, by umożliwić dzieciom dobry start życiowy"? Zdefiniujmy może dobry start życiowy. Organizacja definiuje go jako taki, który pozwoli na swobodne pełnienie służby dla Jehowy. Wobec tego "robić wszystko" może przede wszystkim oznaczać tutaj zabieranie na zebrania, wielbienie rodzinne, przykładne branie udziału w służbie i zadbanie o to, żeby zdobyły podstawowe wykształcenie. A podstawowe to takie, co do którego na przykład obowiązuje ustawowy obowiązek w danym kraju.
To są właśnie te "wyważone rady niewolnika dotyczące wyższego wykształcenia", czyli w zasadzie lelum polelum.