Z punktu widzenia upływającego czasu, szkoda życia na tkwienie w organizacji. Nawet jeżeli te osoby chcą zagrać rolę kreta, trzeba będzie się poświęcić. Poświecić swój cenny czas. Jeżeli ktoś nie ma rodziny, bliskich i nie jest uzależniony od organizacji to ja bym się autował. Zresztą to zrobiłem. Czego mi brakuje, to że jestem formalnie w organizacji. Z upływem czasu nie mam parcia, by iść na SK i załatwić sprawę do końca. Jeszcze parę lat temu, gdy uświadomiłem sobie, że zwyczajnie zostałem oszukany, to chciałem konfrontacji, aby wygarnąć starszym, co o tym wszystkim myślę. Ale dziś, gdy żyje swoim życiem już mi na tym nie zależy.
Ja na uroczystość latającego talerzyka i kieliszka nie chodzę już od kilku lat. Pierwszy raz był dziwny, w sumie co roku od ponad 25 lat chodziłem, niejednokrotnie miałem wykład na pamiątce. Ale teraz mam wywalone totalnie.
Co do formalnego odejścia - ja tez formalnie chyba tam jestem. Piszę chyba, bo jw.orgowi traktują mnie jak powietrze - z wzajemnością
Nie zamierzam się do kogokolwiek zgłaszać, że chcę odejść itp. Jak chcą - niech mnie sami wywalą. Pomagam im w tym jak mogę. W tym roku chyba zamontuję kapliczkę na podwórku, bo coś straszni nie kwapią się żeby mi zrobić komitet, na który się nie wybieram. Mam na nich wywalone w cyc - i tego życzę wszystkim zebranym.