Cóż...
Czy znacie jakiegoś Świadka, który odłączył się oficjalnie z JW.ORGa z dnia na dzień? W poniedziałek zobaczył Dżefreja przed komisją australijską, a we wtorek rzucił papierami w zborze...?
Ja osobiście nie znam takiej osoby (ale może jest taka gdzieś na świecie...?).
Zazwyczaj dowiadując się szokujących rzeczy o organizacji i tak nie zamierzamy z niej oficjalnie odchodzić. Bo jednak szkoda niektórych znajomości, szkoda stracić kontakty z rodziną ŚJ.
I spoko... jako wybudzeni Świadkowie możemy się ukrywać i UDAWAĆ latami.
Tylko mam pytanie kto potrafi tak długo udawać bądź się ukrywać i zachować zdrowie psychiczne?
Ja udawałam, jednak na zebrania przestałam chodzić. Ale czy to znaczyło, że przestałam być Świadkiem? W moim umyśle przestałam, ale nie w umyśle starszych zboru i innych głosicieli.
NIE DA SIĘ żyć normalnie jednocześnie udając albo ukrywając się przed zborem jako "odstępca".
Bo będzie milion takich sytuacji, gdy na przykład będę miała ochotę pójść na koncert sylwestrowy na rynek miasta, albo pójść na paradę wojskową podczas jakiegoś święta narodowego, albo umówić się z jakimś wykluczonym na mieście.
Czy będę mogła robić to swobodnie? Niestety nie... bo zawsze z zakamarka może wyskoczyć jakiś gorliwy pionier - donosiciel, albo zwykły głosiciel, który podzieli się ze starszymi zboru informacją, że mnie widział jak np. robię sobie zdjęcie z Mikołajem w domu handlowym. Co więcej... ów głosiciel może być tak zaangażowany w dbanie o czystość zboru, że z własnej inicjatywy postanowi mnie śledzić, zrobić mi zdjęcia itd.
Oczywiście może być też tak, że nikomu nie zechce się mnie śledzić... ale w moim umyśle będzie niepokój... że przecież zawsze mogę spotkać kogoś ze zboru, kto mnie "nakryje" na czymś.
A zatem... naprawdę można "zaświrować" na własne życzenie!
Mam kontakt naprawdę z wieloma "odstępcami" i wiem jak zachowują się ci, którzy się oficjalnie odłączyli, a jak się zachowują ci "ukryci".
Ci pierwsi idą z głową podniesioną do góry i żyją tak jak chcą. Ci drudzy czają się przy wielu okazjach. Jak ze mną rozmawiają na ulicy, to o mało zawału ze stresu nie dostaną!
Nawet osoby deklarujące "ja już jestem poza" w końcu znajdują się w takiej sytuacji, w której bardzo się stresują, że zostaną zdemaskowane.
A zatem... jeśli ktoś potrafi udawać latami, nie ma żadnych skrupułów, ma mocne nerwy i w ogóle nie boi się komitetu sądowniczego... to śmiało może się NIE odłączać.
Natomiast jeśli ktoś chce żyć w końcu normalnie, jak człowiek, bez udawania, bez stresu, bez lęku... to jednak zalecam oficjalne odłączenie się (z wysłaniem listu do wszystkich członków zboru lub tylko do starszych - w sytuacji jeśli ktoś nie ma potrzeby przedstawienia swojego stanowiska na temat odejścia).
W ogóle na bycie w organizacji ukrytym odstępcą mam taką metaforę.
Otóż przynależenie do JW.ORGa, gdy się jest wybudzonym można porównać do chodzenia z kamieniem w nerce.
Można dyskutować co lepsze... Chodzić z kamieniem i uniknąć operacji (ale za to cierpieć chroniczny ból), czy też wyciągać kamień (sam zabieg może być bolesny...) i pozbyć się go raz na zawsze...
Ja osobiście jestem za radykalną operacją! Ale pewnie będą tacy, którzy stwierdzą, że pod nóż by nie poszli i będą liczyć na to, że może jednak kamyk sam się rozkruszy (co się może zdarzyć... ale później trzeba jeszcze te rozkruszone części kamyka wielokrotnie "rodzić").
Są jeszcze takie sytuacje, gdy się nie opłaca odchodzić (przynajmniej w danym momencie). Natomiast trzeba pamiętać, że zdrowie psychiczne jest najważniejsze.
Jeśli bycie w zborze mi służy (i nie przeszkadza mi propaganda członków CK z Ameryki), to mogę tam być latami. Jeśli natomiast czuję po sobie, że ukrywanie się czy udawanie wywołuje u mnie lęk i dużo negatywnych emocji... to warto się zastanowić czy możliwość utrzymywania znajomości z jednym bratem ze zboru jest tego warta.
Powiem więcej - osoby "słabe duchowo" - czyli opuszczające zebrania - są omijane przez braci ze zboru. W efekcie można podlegać ostracyzmowi będąc oficjalnie Świadkiem.
Gdy ja się odłączałam, to miałam dwa ostateczne ku temu argumenty:
1) gdy przestałam chodzić na zebrania, członkowie zboru i tak zaczęli mnie unikać, więc mimo bycia Świadkiem odczułam ostracyzm na sobie; nie miałam wiec już nic do stracenia;
2) przekonałam się na sobie (właśnie w takiej sytuacji, gdy ŚJ "nakrył" mnie na ulicy), że czuję lęk przed komitetem sądowniczym. A ja nie chciałam więcej się tak czuć!
P.S. Gdy człowiek w końcu przestanie się łudzić i odkryje, że w organizacji tak naprawdę NIE MA przyjaciół ani wsparcia, to wtedy odejście staje się dużo łatwiejsze. Trzeba więc wziąć kartkę i wypisać na niej wszystkie osoby, dla których jeszcze jestem w organizacji.
Jeżeli owa lista będzie miała 1 - 2 pozycje i dodatkowo się okaże, że te osoby to po prostu znajomi, a nie super serdeczni przyjaciele, to trzeba się zastanowić czy warto dla kontaktu z nimi poświęcać swoje życie i szczęście...!