Kredek próbuje dowieść że "całe Pismo" jest natchnione w tym sensie, że od samego początku zawsze istniał jasno sprecyzowany kanon biblijny, początkowo składający się z pięcioksięgu, a potem z dokładanych kolejno ksiąg kanonicznych.
upraszczając, Kredek "dowodzi" swoich racji w ten sposób że stwierdza że coś jest "oczywiste", a skoro coś jest oczywiste, to (jak sama nazwa wskazuje) jest oczywiste i już
mnie to trochę przypomina "rabiniczny dowód na to że Abraham chodził w mycce"
Kredek odrzuca argumenty dotyczące jakichkolwiek niejasności w sprawie składu kanonu biblijnego i odrzuca możliwość istnienia ksiąg wtórnokanonicznych w tymże kanonie, ale co zabawne jego główna teza (o istnieniu "zbioru ksiąg świętych") opiera się na wersecie z wtórnokanonicznej 2 Machabejskiej
Kredek nie widzi w tym jednak żadnego problemu.