Dawno, dawno temu była sobie zainteresowana. Osoba chorowita i wszystko wskazuje na to, że bez znajomych. Zaszły do niej głosicielki, a że dobra nowina się spodobała, to przeszły do następnego etapu i zainteresowana zaczęła uczęszczać na zebrania. Och jakie było nią zainteresowanie, jaka radość, jakie oklaski po pierwszym punkcie! I na salę zawsze podwieźli i na zgromadzenie.
A potem był chrzest, a po chrzcie wszystko jakoś oklapło. Zainteresowania zaczęło się robić coraz to mniej, tak samo odwiedzin towarzyskich, na co już wtedy siostra się skarżyła, potem było uczęszczanie w kratkę na zebrania, a potem z jakiegoś powodu ją wykluczyli i sądzę, że przestała istnieć w zb(i)orowej pamięci.
Póki nie ma chrztu, to jesteś najbardziej interesującym człowiekiem świata. Po chrzcie natomiast weryfikują twoją autentyczną światową wartość i przydatność. Masz pieniądze, siłę przebicia, perspektywy, jesteś potrzebny zborowi, ładny/ładna, znajdziesz grupę towarzyską i być może zrobisz karierę teokratyczną.
Jak jesteś z tych maluczkich, co byli ostatnimi, to i tam okażesz się ostatnim.
Oczywiście mowa o czasach przed pandemią i to dobrych kilka lat wstecz, bo teraz spotkać zainteresowanego na zebraniu to jak jednorożca na grzybobraniu.