Jeżeli chodzi o czytanie Biblii to sporo jej czytałem, i można by rzecz, że dla niektórych byłem w tej kwestii nawet jakimś tam wzorem do naśladowania, bo średnia mi zapewne wychodziła nieco więcej niż zalecane raz rocznie. I było to - niestety - takie czytanie, jakie pasowało WTS. Czytałem szybko, z zapałem, bezrefleksyjnie, a jak już to w kontekście strażnicowym, wojennym (aha tym wersetem mógłbym mu odpowiedzieć na ten werset, tamtym na tamten). Czyli zupełnie nie tak, jak największe kościoły katolicki i prawosławny zalecają czytać. Bez Lectio Divina. W ogóle się nie karmiłem treścią tych Ksiąg, jak to polecają najstarsi Ojcowie Pustyni. Można by powiedzieć, że księgę uważaną za duchową czytałem bez aspektu duchowego.
Jednakże, ku mojemu szczęściu bądź nieszczęściu, za którymś tam razem zaczęły mi się otwierać oczy, na niektóre bezsensowne aspekty zawarte w tej Księdze. Oczywiście początkowo szybko zasłaniałem oczy i udawałem, że tam nie ma tego, co tam było napisane, ale później gdy docierały do mnie w całej swej pełni powodowały we mnie depresję i rozdwojenie jaźni, ponieważ nie mogłem ich ze sobą pogodzić logicznie, bądź w kontekście miłującego Boga Ojca.
Ale tak próbując odpowiedzieć na pytanie zawarte w temacie. Moim zdaniem świadkowie nie uczą podstaw, tak jak w szkole podstawowej. Moim zdaniem "antystudiują" i "antyczytają". Trochę tak, jakby nauczyciele matematyki w nauczaniu początkowym uczyli dzieci, że 5 jest większe od 8. Niby uczą ale czego? Uczą za to pseudoracjonalizmu i podsycają ogień magicznego myślenia, który później najczęściej przeobraża się w pseudoateizm bądź w zainteresowania rzeszą teorii spiskowych.