U mnie zaczęło się od tego że zmieniłem zbór. Dopiero wtedy zaczęły zapalac sie lampki. Moja przygoda z WTS zaczęła się w zborze Oświęcim Zachód, gdzie poznałem brata Marka H. Nie ukrywam był dla mnie wzorem, autorytetem i dobrym przyjacielem. Był starszym i prowadził ze mną studium. Nigdy nie pozwolił by jakąkolwiek wątpliwość nie była omówiona i nigdy nie krytykował moich decyzji. Żeby tego było mało widziałem jak wiele poświęca swojej uwagi dla każdego kto go aktualnie potrzebuje-przykład chrześcijanina który cenie do dziś. Nie szczędzi nawet swojej pomocy wykluczonemu bratu, któremu zapewnia dach nad głową i pomaga przekazując np ubrania czy żywność. Wtedy patrząc na jego postępowanie byłem wręcz zafascynowany tym jak "organizacja" działa na ludzi. Tam rozpocząłem przygodę w szkole teokratycznej i stawiałem pierwsze kroki jako nieochrzczony głosiciel. Przeniesienie się do zboru Przedbórz pokazało mi odrobinę inny obraz organizacji-mimo początkowych wątpliwości związanych z tym że bardzo krzywdze bliskich dałem się ochrzcić wierząc że "Jehowa wyprostuje". Po podjęciu tej najlepszej życiowej decyzji czułem się dobrze. Skrupulatnie i z miłością podchodziłem do opracowywania swojego terenu szczerze wierząc, że daje ludziom nadzieję.
Poznając ludzi ze zboru zacząłem dostrzegać w nich jakieś pozerstwo- czułem że jeden przed drugim gra...
W między czasie pojawił się temat wykluczenia w zborze-gdy usłyszałem co bracia mówią o dziewczynie która została wykluczona dziwnie się czułem.
Zaczęły się naciski braci na to żebym zerwał z muzykowaniem, którym w końcu uległem zawodząc przyjaciół.
Męczył mnie też brak wyrozumiałości braci w stosunku do mojej trudnej sytuacji rodzinnej. Rodzina nie akceptowała tego że jestem świadkiem i dochodziło do różnych trudnych sytuacji.
Zastanawiałem się czy idąc głosić nie doprowadzam ludzi do takich podziałów-czy chcę zachęcać ludzi do wstępowania do takiej organizacji.
Obsługa w okolicy Bożego Narodzenia w 2016 to była moja ostatnia służba. Musiałem sobie wszystko poukładać.
Zacząłem czytać Nowy Testament z Biblii tysiąclecia trafiając na rzeczy które doprowadziły do tego że moja wiara zachwiała się w posadach. Były to proste prawdy o tym że Chrześcijaństwo to nacechowane wolnością pragnienie niesienia Miłości Bożej każdemu poprzez uczynki, a nie słowa. Może to moja filozofia, ale tak właśnie czuję.
Później pojawił się temat w strażnicy gdzie z tygodnia na tydzień było pokazane jak biedny przyszły świadek jest prześladowany przez rodzinę i że przecież wybór religii to wolność, a tydzień później zachęcanie do ostracyzmu :p
Próbowałem to przedyskutować z starszym prowadzącym ze mną studium-człowiekiem pysznym, napawajacym się przywilejem. Stwierdził on że nie mogę kwestionować tego co niewolnik pisze.. Uderzyło mnie to. Wtedy postanowiłem nie pójść wiecej na zebranie, jednak z pewnych przyczyn nie mogłem się odłączyć wtedy. Później komitet-zarzut odstępstwa-długa dyskusja ze starszymi którą zakończyło wykluczenie.
To tak w skrócie moja historia.
Wybaczcie brak dat i szczegóły, które wydawać się mogą niespojne- taka już moja cecha, że pamięć zawodzi.