Zostałam poproszona o swoją historię. Postaram się ją streścić, by nie przedłużać. Ostrzegam że będę szczera.
Moi rodzice wzięli chrzest jak miałam 2 latka. Więc już od przedszkola było wmawiane mi jakie to urodziny i święta są złe. A gdy jedna siostra pracująca w tym przedszkolu nakablowała że jadłam cukierki od koleżanki która miała urodziny to niezłe lanie dostałam. Takie tam, chrześcijańskie karcenie, wypływające z miłości. Tu już ją sumienie nie bolało że 5 letnie dziecko chodzi z siniakami po pasie. Moi rodzice ogólnie przeginali z karceniem mnie w ten sposób. Zwłaszcza matka, bo ojciec to raz a konkretnie. A ona lała gdzie popadnie. Zawsze mi tłumaczyli że przecież nawet Biblia zaleca karcenie, co ja nawet jako dzieciak uważałam za chore i nie widziałam związku z miłością, której ponoć cały zbór był uczony. Dopiero jak dorosłam to mnie rodzice przeprosili za taką formę karcenia i zaczęli się tłumaczyć że kiedyś w Strażnicy nie było artykułów dotyczących fizycznego karcenia, tak jak teraz są.
Cóż, lata leciały, jako nastolatka nie próżnowałam. Papierosy, narkotyki już w gimnazjum, myśli samobójcze ale byli tak zajęci że tego nie dostrzegali. Dopóki nie uciekłam z domu z zamiarem popełnienia samobójstwa. Znalazła mnie policja. Od tamtej pory już mnie nie bili. Nawet byłam w psychiatryku na oddziale dziecięcym. Zaraz po tym jak wyszłam (miałam wtedy 14 lat), odbyło się zgromadzenie. Matka po nim skomentowała, ze łzami w oczach, "chciałabym abyś kiedyś też wzięła chrzest, nie mogę się tego doczekać, to będzie najpiękniejszy dzień w moim życiu". Odpowiedziałam jej "pff, to się nigdy nie doczekasz" (tak, pyskata byłam). Ona wtedy się poryczała i powiedziała "nie odrzucaj czegoś zanim tego dobrze nie poznasz". Dało mi to do myślenia i poprosiłam w zborze o studium (bo nikt nigdy sam mi go nie zaproponował). Wybrałam specjalnie siostrę, która jako nastolatka przychodziła na zebranie w glanach, mocno umalowana, zakolczykowana, z pomalowanymi na czarno paznokciami. Ja wtedy byłam dzieckiem. Gdy zwróciłam się do niej z tą prośbą, ona już wyglądała zwyczajnie, a ja byłam zbuntowanym, nieznośnym pachołem.
I zaczęło się. Totalnie mnie nudziło studium i zebrania, ale brałam w tym udział żeby zadowolić rodziców i członków zboru. Było najpierw "czego naprawdę uczy Biblia" a potem "trwajcie w miłości Bożej". Wzięłam chrzest mając prawie 17 lat. Wszyscy się cieszyli. Oczywiście przez to, że nie było to szczere z mojej strony, szybko nastąpiło pierwsze wykluczonko, za rozpustę. Miałam 18,5 roku. I tak sobie żyłam, uczyłam się, imprezowałam, ćpałam, chlałam, seksiłam z chłopakiem, zmagałam się z myślami samobójczymi, rodzice mnie olewali. Zatęskniłam za zborem po paru latach i mając 22 wróciłam. Tym razem byłam bardziej szczera, bo dostałam za przeproszeniem po dupie. Rok wcześniej zostałam zgwałcona (usłyszałam po tym od matki "gdybyś była w organizacji to by cię to nie spotkało"...nie "idź na policję" tylko coś takiego!) i straciłam dziecko, które chciałam urodzić. Tak więc wróciłam, bo myślałam że moje życie nie ma sensu i tylko bycie świadkiem ma jakiś sens.
Gdy miałam 24 lata Jehowa "pobłogosławił" mi mężem. Jednocześnie też otrzymałam diagnozę choroby dwubiegunowej, na którą cały czas się leczę i będę zapewne przez resztę życia. Nadal szczerze się wysilałam, myślałam że już jestem ustatkowana, że robię coś dobrego, chodzę do służby co najmniej 15 godzin w miesiącu, jak mogę to pionieruję pomocniczo, jestem na każdym zebraniu, sprzątam na Sali, angażuję się zawsze, kiedy jest coś organizowane i gdzie trzeba pomóc. Jednak nadal doskwierało mi poczucie braku sensu i celu w życiu, nie wiedziałam z czego to wynika, więc przysiadłam jeszcze bardziej do studium osobistego i poświęcałam się modlitwom. Na próżno. Dodatkowo małżeństwo wcale mnie nie uszczęśliwiało. Mąż był i nadal jest jeszcze większym oszołomem religijnym. Był albo w pracy, albo w służbie. Zaniedbywał mnie i mimo że wiele razy o tym z nim rozmawiałam, on utrzymywał że służba jest ważniejsza. Nawet seks był beznadziejny. Nie chciał się kochać w innych pozycjach albo w inny sposób , bo sumienie mu zabraniało, bo wujkowie z Ciała Kierowniczego w latach 80 mówili że seks oralny uprawiają homoseksualiści, więc jest to obrzydliwa praktyka. Słaby argument, co nie? I tak oto moje życie seksualne można było zrównać z błotem. Seks był tak nudny, że w ogóle odechciało mi się kochać i on przez to dolał oliwy do ognia - zaczął mnie upijać, bym chciała z nim iść do łóżka. Taki wzorowy brat, sługa pomocniczy, ojojoj, nieładnie.
Skończyło się tym, że zaniedbana i wykorzystana, uciekłam w ramiona innego mężczyzny. Którego naprawdę pokochałam, bezwarunkowo. Gdy tylko ledwo zaczęłam się z nim spotykać, gdy jeszcze do niczego nie doszło, "przyjaciółka" postanowiła zerwać ze mną kontakt. Twierdząc że nie może się ze mną zadawać kiedy ja łamię zasady Jehowy. Nie kryłam się przed mężem. On nawet się nie zaczął o mnie starać, nie zaczął nawet walczyć, gdy dowiedział się że jest w ogóle inny facet zainteresowany mną. Poddał się, pozwolił mu. Przynajmniej to zrobił dobrze. Nie chodziłam na zebrania przez kilka miesięcy, jednocześnie spotykając się z nim regularnie. Przez cały ten czas miałam dwie wizyty pasterskie, odezwała się do mnie jedna siostra dwa razy i inna raz. Tylko tyle. Gdy wylądowałam w psychiatryku na koniec grudnia, bo miałam poważny zamiar odebrać sobie życie, to nikt się nie zainteresował, nikt nie zadzwonił, mimo że wiedzieli co się ze mną dzieje. Taka to była warunkowa przyjaźń ze strony zboru. A myślałam że należy się starać o "zagubioną owcę".
Dodatkowo fakt znalezionych przeze mnie materiałów dotyczących procesów o pedofilię i wiele innych spowodowały że już byłam pewna że chcę stamtąd odejść. Zamieszkałam z nowym partnerem, jestem w trakcie rozwodu i 24.01.20 miałam komitet. Zostałam wykluczona. Już więcej nie zatęsknię, już nie dam sobą manipulować.
Koniec