(mtg):Pewnego niedzielnego poranka a było to w okresie siarczystej zimy z mównicy prowadziłem monolog o nakazach i zakazach (45 min), dla zgromadzonych, którzy chcieli chłonąć wiedzę od tego z nieba.
Wszyscy byli bardzo skupieni, patrząc w moją stronę, jednak podczas takiego występu lubiłem stosować różne triki oraz wstawiać ciekawostki, sala słuchając od czasu do czasu wybuchała radosnym entuzjazmem, czyli śmiechem.
Kiedy tak mówiłem, mówiłem a na sali głucha cisza zaistniała wśród słuchających, bo chciałem troszeczkę powagi i skupienia z ich strony.
W takim momencie w padł zdyszany na salę powiem delikatnie trunkowy jegomość – krzycząc przeraźliwie- kradną wam samochody, a parking był poza ogrodzeniem świętego miejsca.
Na ten hałas, poniektórzy spojrzeli spod oka nie reagując na alarm, gościu wyszedł i siarczyście zaklął trzaskając drzwiami, po sali przeszedł szept oburzenia, ale gbur.
Tak przebiegło do końca w śmiechu moje deklamowanie w króciutkim antrakcie wyszedł jeden pastuszek na zewnątrz, po chwili wrócił cichutko zajął miejsce, aby pochłaniać wiedzę czyli mannę z nieba.
Po zakończeniu szkolenia niedzielnego, co poniektórzy szybko opuszczali strasznicowe audytorium, nagle usłyszałem niesamowity gwar z zewnątrz, spojrzałem z ciekawości przez okno, grupka osób machała rękami, pomyślałem jest zima więc te ruchy rąk są dla rozgrzewki.
Wpada zdyszany mały rudy karzełek i krzyczy na całe gardło- ukradli samochód. Tak opędzlowali dwa samochody podczas mojego monologu czterdziestopięciominutowego.