Kiedyś nakręcono taki film " About time" gdzie wszyscy męscy członkowie mogli cofać się w czasie i móc naprawiac, albo przeżyć jeszcze raz chwilę. Nie będę spojlerowac, ale konkluzja filmu jest taka, że najlepiej przeżywać życie bez poprawek, bo nie wiemy jak nasze cofnięcie w czasie wpłynęło by na nasze życie doczesne i decyzja podjęta po raz drugi według naszego uznania wcale nie musi być mądra, albo spełnić się tak jak chcemy.
Większość z nas pewnie nie chciałaby zostać SJ, ale z drugiej strony nasza obecność w tej sekcie, dała nam mądrość życiowa, której czasami trudno spotkać u osób które nie były w takim ruchu. Fakt część z nas ma traumatyczne przeżycia i te chętnie by wymazali na zawsze, to jest ciemna strona naszej bytności. Tylko czy cofając czas mając doczesną wiedzę nie stalibyśmy się zamknięci na wiele otaczających nas spraw? Czy wtedy moglibyśmy być odrobinę bezstrosccy?
Siedemtwarzy Twoje poglądy są mi bardzo bliskie, bo też tak uważam.
To znaczy uważam, że każde doświadczenie życiowe coś nam daje... czasem radość, czasem cierpienie, ale głównie naukę, a z czasem życiową mądrość.
Skoro ileśtam lat temu wstąpiłam do Świadków - chętnie i dobrowolnie - to znaczy, że wtedy uważałam to za dobre.
Moją główną motywacją była chęć poznania Biblii.
W kościele czy na lekcjach religii Biblia była gdzieś na marginesie, a u Świadków to był główny podręcznik (przynajmniej 20 lat temu, bo teraz to już Biblii nie ma, tylko Strażnica i tablet).
To dzięki studium ze Świadkami zmotywowałam się do przeczytania Biblii, zaczęłam ją uważać za przystępną książkę (podczas gdy wcześniej uważałam, że jest zbyt trudna, tajemnicza, skomplikowana).
"Dzięki" Świadkom dowiedziałam się jak to jest być w sekcie... jak to wpływa na życie człowieka, emocje, codzienne decyzje. I teraz jestem w tą wiedzę bogata, a wiedza ta przydaje mi się w kontaktach ze Świadkami i z "odstępcami".
Ludzie którym kiedyś urwało nogę, mieli raka albo byli alkoholikami łatwiej jest dotrzeć do osób, które zmagają się właśnie z takimi problemami. Co prawda nie jest miło stracić nogę i nikt tego nie chce... ale jak już się przydarzy... to można w tym upatrywać samego zła i "kary Boskiej", albo paradoksalnie przekuć swoje doświadczenie na coś, co będzie pomagało innym.
Załóżmy, że administratorzy tego forum otrzymali przywilej cofnięcia czasu i każdy z nich zadecydował, że wymaże ze swojego życiorysu przynależność do organizacji. W tej sytuacji nigdy nie dowiedzieliby się jak to jest być Świadkiem... i zakładam (na 99,9%), że nigdy nie wpadliby na to, aby założyć i prowadzić forum dla byłych Świadków Jehowy. Gdyby z kolei nie było forum, to mnóstwo ludzi nadal tkwiłoby w okowach organizacji, gdyż nadal by uważali, że to jedyna prawdziwa religia... Oczywiście mogliby też wyszukiwać sami różne informacje o organizacji w artykułach internetowych, ale mogłoby im to zająć dużo, dużo więcej czasu. Ponadto na forum można porozmawiać z ludźmi, którzy mieli te same przeżycia... tak samo jak ja dali się nabrać na strażnicowe obietnice... bezcenne miejsce do spotkań i dyskusji.
Przy założeniu, że nasza osobowość i charakter bardziej są wrodzone niż nabyte (choć także kształtowane przez wydarzenia życiowe), można zakładać, że jeśli ktoś "wdepnął" w orga, to ma taką osobowość, która jest skłonna do tego, aby poszukiwać spraw rozwijających jego duchowość. Domniemuję, że ci, którzy cofnęliby czas i podjęli decyzję o tym, że nigdy nie zostaliby Świadkami, mieliby dużą szansę na to, że tak czy siak przyłączą się do jakiejś innej religii (może katolickiej, może jakiejś protestanckiej, a może właśnie do jakiejś sekty). Umysł nie znosi próżni - zawsze chce się czymś wypełnić.
Świadkom zawdzięczam sceptycyzm dotyczący ludzkich nauk - bardzo mi się przydał na studiach; nie wierzyłam we wszystko ślepo. I to mi się opłaciło, bo dziś jestem (mniej) rozczarowana, gdy dowiaduję się z jakiegoś artykułu, że jakiś znany naukowiec fałszował wyniki swoich badań. Natomiast ci, którzy uznawali przez całe swoje życie te badania za świętość mają teraz problem co z tym fantem zrobić... i na przykład starają się podważać artykuł i kompetencje dziennikarzy je piszących... a nawet kompetencje innych naukowców, którzy otwarcie mówią, że ktoś znany dopuścił się fałszerstwa czy plagiatu.
Nauka też może być religią - ludzie też ślepo potrafią w nią wierzyć i bronić do upadłego.
A mnie to - "dzięki" Świadkom
ominęło.
Już co prawda nie byłam taka mądra żeby tak samo być sceptyczna wobec nauk mojej religii... no ale lepiej, że stało się to późno, niż wcale.
Na koniec takie rozważanie: załóżmy, że przez większość mojego życia podejmuję same mądre i dobre decyzje, a dodatkowo nie mam na drodze żadnych przeszkód. Czy miałabym wtedy szansę zdobyć bogatą mądrość życiową oraz upór do walczenia z porażkami? Mogłoby się niestety okazać, że zostałabym w ten sposób kaleką życiową i gdybym doznała jakiejkolwiek (choćby drobnej) porażki, to nie wiem czy potrafiłabym dalej funkcjonować...
Coś jak z wirusem HIV, który upośledza cały system odpornościowy człowieka i w takiej sytuacji może go zabić nawet zwykły katar.