Witam, jestem Świadkiem Jehowy.
Jest to moja historia opisana w dużym skrócie, pod wpływem emocji i potrzebą wyrzucenia tego z siebie. Nie jestem żadnym pisarzem, więc z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy i chaotyczny opis.
Od dziecka jestem wychowywany w rodzinie świadków. Dla mnie od zawsze była to jedyna słuszna droga i każdą moja wątpliwość pomagała mi rozwiewać mama (swoją drogą - oddany Światek Jehowy, jednak bardzo trzeźwo myśląca - potrafi "walczyć" ze starszymi o swoje kiedy dostrzega, że ich działania nie są zgodne z Biblią - nie raz ich zagięła). Czasem były to bardzo logiczne tłumaczenia, a czasem miałem wrażenie, że na siłę próbuje coś usprawiedliwić. Oczywiście przyjmowałem to co mówiła i zawsze tłumaczyłem sobie, że na pewno czegoś jeszcze nie rozumiem właściwie. Często wspominam o mamie, ponieważ mój ojciec zginął potrącony przez pijanego kierowcę, kiedy miałem 10 lat i to ona "prowadziła" mnie i moje rodzeństwo przez życie. Po kilku latach zginął mój 10-letni brat potrącony tym razem przez naćpanego kierowcę (wspominam o tym bo to na pewno miało wpływ na moją psychikę i wrażliwość).
Jako dziecko i nastolatek "nie brałem sobie do serca" nauk Świadków i prowadziłem podwójne życie. W piątek na zebranie, po zebraniu impreza. Sobota - służba na kacu, wieczorem impreza, a następnie w niedzielę przespane zebranie. Po wielomiesięcznym studium z jednym ze starszych zboru w końcu dostrzegłem, że powinienem zmienić swoje życie (oczywiście duży wpływ miały jego uwagi i naciski, ze powinienem zmienić to i tamto). Zacząłem żałować każdego swojego ‘wybryku’ (które są naturalne w okresie dojrzewania) i popadłem w depresję. Miałem wyrzuty sumienia o każdy najmniejszy drobiazg.
W międzyczasie - w wieku około 19 lat zacząłem na poważnie "kręcić" z bardzo przykładną, rok młodszą siostrą z mojego zboru. Spotkało się to z ogromną krytyką, ciągłymi spojrzeniami i nadmierną kontrolą. Ten czas uważam za jeden z najmroczniejszych czasów w moim życiu. Każde nasze przywitanie, uśmiech czy spojrzenie w swoją stronę na Sali Królestwa było zauważane i nierzadko komentowane – istna paranoja w tym zacofanym wiejskim zborze. To jeszcze bardziej pogłębiło moją i jak się okazało też depresję mojej wybranki.
W wieku 20 lat zostałem ochrzczony – decyzja ta wynikła głównie pod naciskiem mojego „duchowego tatusia”, który często pytał „co stoi na przeszkodzie, żebyś został ochrzczony?” - bardzo mnie to denerwowało ale w końcu zdecydowałem się na ten krok z nadzieją, że Bóg wybaczy mi wszystkie błędy młodości.. Bardzo się starałem dla Boga i braci, mimo nieśmiałości podejmowałem pomocniczą służbę pionierską, często się zgłaszałem, byłem lektorem i starałem się być wzorem dla innych.
Jednak nadal nie mogłem się spotykać z dziewczyną ze zboru „bo byliśmy za młodzi” - ale mimo zakazów i gróźb ze strony rodziców mojej ukochanej spotykaliśmy się potajemnie – nie mieliśmy innego wyjścia. Pewnego razu pod wpływem alkoholu nie zapanowaliśmy nad sobą i doszło do czegoś poważniejszego.
…….. I wtedy zaczęło się prawdziwe piekło ………..
Ogromne wyrzuty sumienia i decyzja, żeby bezzwłocznie powiadomić starszych o tym co się stało. Tak też zrobiliśmy, a co za tym idzie został powołany komitet sądowniczy. Oczywiście wypytywanie o każdy szczegół (prawdziwe upokorzenie) – jakby nie wystarczyły nasze łzy, szczerość i fakt, że od razu poszliśmy do starszych. Nikt inny o tym nie wiedział – czyli nie było podstaw do publicznego upomnienia. Jednak zostało to ogłoszone na sali „W RAMACH KARY”! To był kolejny cios – szczególnie dla mojej narzeczonej, która do dzisiaj czuje się „mentalnie zgwałcona” przez starszych (w końcu jako nastolatka, ciągnięta za język musiała opowiadać erotyczne szczegóły trzem facetom w średnim wieku).
Tak oto zostaliśmy naznaczeni w zborze. Po dwóch latach wzięliśmy ślub, jednak nie mogliśmy mieć wykładu na sali bo „nie byliśmy przykładnym narzeczeństwem”. Tej decyzji nie byliśmy w stanie zrozumieć.. przecież każdy popełnia błędy, a chyba daliśmy dobry przykład, że od razu zgłosiliśmy to starszym i okazaliśmy skruchę… Przecież sprawa została załatwiona i została za nami.. ale ok.. przeboleliśmy to. Wtedy słowa i wskazówki starszych były dla nas święte.
Tej decyzji nie mogli przeboleć inni członkowie zboru, którzy wstawili się za nami bez naszej wiedzy, po czym zostaliśmy wezwani na rozmowę z zarzutem „W ZBORZE NIE MAMY SWOICH ADWOKATÓW”. Nie wiedzieliśmy wtedy o co im chodzi.. ale oni jak zwykle już wyciągnęli swoje wnioski.
Po tym wszystkim postanowiłem pokazać, że dorosłem i jestem samodzielny – że jestem gotowy do dorosłego życia, narzeczeństwa i ślubu. Wynająłem dom i tam zamieszkałem. Niestety samotność i ciągłe wyrzuty sumienia jeszcze bardziej pogłębiły depresję i podjąłem próbę samobójczą – wylądowałem w psychiatryku na kilka dni. Zaraz po powrocie zmusiłem się by pójść na zebranie. Oczywiście zaraz zaczepił mnie jeden ze starszych i powiedział, że chcą ze mną porozmawiać.
HURA! NARESZCIE KTOŚ SIĘ SZCZERZE ZAINTERESOWAŁ I OTRZYMAM WSPARCIE OD SAMYCH STARSZYCH („POŚREDNIKÓW BOGA”). Naprawdę miałem taką nadzieję.. ale ja głupi. Rozmowa z nimi to kolejne wyrzuty i słowa: „dojrzały duchowo brat nie decyduje się na taki krok”, „ta sytuacja została opisana w lokalnej gazecie – jakie to światło na nas rzuca?”.
Kolejnych spotkań starszych vs my, i starszych vs rodzice i inni bracia w naszej sprawie był więcej, ale szkoda nerwów na opisanie tego… Starsi podtrzymywali swoje decyzje, utrzymując, że podjęli 100% właściwe decyzje pod wpływem ducha i są nieomylni.
Pomimo tych przejść wzięliśmy ślub i postanowiliśmy pokazać wszystkim dookoła, że się mylą i że będziemy szczęśliwym małżeństwem – co nam się udało i jesteśmy z tego powodu bardzo dumni
W międzyczasie wybuchła „Australijska afera” - to i kilka innych sytuacji w zborze spowodowały, że moi teściowe zaczęli się „wybudzać”. Ja nadal byłem po stronie Świadków i chciałem dać teściom dobry przykład swoją lojalnością, w której utwierdzała mnie moja mama. Teść od czasu do czasu podrzucał nam jakieś wątpliwości, które nas bardzo poruszały, ale po rozmowie z moją mamą odstawialiśmy je na bok – trwało to około roku..
Do czasu kiedy spotkały nas kolejne przykre doświadczenia ze starszymi. Wtedy nareszcie zaczęliśmy wątpić w ich powołanie i natchnienie. Dopuściliśmy do siebie myśl, że są zwykłymi ludźmi i odważyliśmy się dopuścić wszystkie nasze wątpliwości na temat organizacji. Tak też trafiłem na to forum i różne relacje na Youtube. W tej chwili dostrzegamy manipulacje i obłudę organizacji. Jedyne co nas tu trzyma to strach przed utratą rodziny, a w szczególności mojej mamy, która chce dla nas jak najlepiej i jest przekonana, że Świadkowie to jedyna słuszna droga i żadne argumenty, że coś z nimi nie tak do niej nie trafiają.
Teraz mam 24 lata i cieszę się, że nie trwaliśmy w tym dłużej.. aczkolwiek żal mi rodziny, która nadal uważa Świadków za świętość. Dziwi mnie, że zakaz szukania informacji u innych źródeł ich nie niepokoi, oraz, że ostracyzm to dla nich przejaw miłości, a nie szantaż emocjonalny.
Stoimy teraz z żoną na rozstaju dróg i myślimy co dalej… póki co dla niepoznaki czasem pokazujemy się na zebraniu, ale nie zdajemy „owocu”. Prawdopodobnie otrzymamy status nieczynnych, ale to będzie najlepsze wyjście - wilk syty i owca cała