Już zmieniłem ikonkę na twarz członka obecnego Komitetu Centralnego. Letts. On jest straszliwy, jeśli dostał się na szczyt to musiała to być naprawdę wolaboża bo pasuje idealnie żeby być twarzą tej organizacji.
Byłem z Orgiem związany około 9 lat swojego życia. W różnym stopniu.
Zaczęło się od trwającego około 2 lat etapu, mówiąc odwrotną strażnicową mową "zainteresowanego" (to znaczy ktoś kogo absorpcją Organizacja się interesuje). Potem był mniej więcej trzyletni okres głosicielstwa gdy się starałem żyć po świadkowsku. Na koniec udało mi się odsunąć od zboru i kontroli życzliwych braci na dalszy dystans aby wreszcie się odwiązać zupełnie. To było stopniowe i trwało około czterech lat. Przeniosłem się wtedy do innego miasta, tam szybko znalazłem normalnych ludzi z którymi czułem się dobrze i coraz bardziej słabła moja zależność od zboru. Olewałem zebrania książki, w swoim zborze bywałem tylko w weekendy a w końcu przestałem jeżdzić na weekend do swojej miejscowości; wtedy już wiedziałem że nie ma sensu dalej próbować tkwić w tym bagienku.
Na krótki okres wróciłem do swojej miejscowości. W tym okresie nie chodziłem już na zebrania i próbowali się do mnie dobrać i odzyskac kontrolę. Stanowiłem dla nich niezbyt wdzięczny obiekt manipulacji bo nie mogli mnie straszyć ostracyzmem. To znaczy mogli ale wiedzieli że i tak mam to gdzieś bo chodzi mi własnie o to aby nie mieć z nimi kontaktu. Miałem bowiem wsparcie w postaci towarzystwa przyjaciół z normalnego społeczeństwa a na braciach ze zboru już mi nie zależało. Owszem, przychodzili do mnie do domu, oczywiście bez zaproszenia i wcześniejszej zapowiedzi. Namawiali na powrót. Mówiłem im że nie mam siły i ochoty chodzić na zebrania i głoszenie na co ich radą było aby jednak się postarać, znów zacząć chodzić na zebrania i głosić. W końcu brat który wcześniej był dla mnie rodzajem autorytetu i najbliższego przyjaciela w zborze (on zaczął ze mną studium i byłem przez pewien okres pod jego wielkim wpływem) zaczął mnie namawiać na formalne odejście. Proponował mi też, nieco wcześniej, popełnienie samobójstwa, po tym jak mowiłem że czuję się beznadziejnie i nic mnie nie cieszy. Powiedział ze po co mam się męczyć i że jak na nic nie mam siły to może będzie lepiej jak się zabiję.
Nie poszedłem za jego radą, po pewnym czasie wyjechałem za granicę, tutaj ułożyłem sobie życie. Nie było to łatwe i proste zaczynać wszystko od zera, miałem w pewnym momencie epizod ostrej psychozy z którego wyszedłem. Były też momenty kiedy było bardzo trudno materialnie. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy wracać do Orgu, szukać pomocy Swiadków. Faktycznie, brat M. miał rację - lepsze od tego byłoby od razu się zabić.