Publikacje miały odkąd pamiętam od cholery rozmaitych budujących doświadczeń z głoszenia i anegdot, a zwłaszcza roczniki.
Nigdy się nie zastanawiałem skąd się brały. Myślicie, że bracia i siostry w zborach faktycznie mieli czas wysyłać im tysiące listów z pytaniami/opowieściami, a oni w Nadarzynie czy Brooklynie to później czytali, wyłuskiwali co lepsze i wplatali w treść publikacji ( co wymagałoby zagospodarowania osobnego archiwum i oddelegowania archiwistów) czy może po prostu redaktorzy budujące doświadczenia na bieżąco wymyślali? Skąd brali doświadczenia z drugiego końca świata, skoro nawet jakby ktoś chciał się pochwalić, to napisze prędzej do lokalnego biura oddziału niż na Brooklyn gdzie to wszystko później klecili, skąd redaktorzy mieliby w ogóle o tym wiedzieć?
Nigdy nie spotkałem się z tym, żeby ktoś chwalił się, że wysłał swoje doświadczenia do Nadarzyna, o Ameryce już nie mówiąc. Pewnie się takie sytuacje zdarzały, tak samo jak ludzie pisali i pytali co mogą robić w łóżku, ale nie chce mi się wierzyć, że poza naprawdę istotnymi listami komukolwiek chciałoby się przez to brnąć a potem referować w publikacjach, ale może się mylę.