Będąc u Świadków miało się "poczucie bezpieczeństwa" polegające na tym, że znam wszelkie prawdy objawione i wierzę w "prawdę". Biblia była dla mnie dość przystępną księgą, bo wszystko przecież było tłumaczone w Strażnicy. To było jak jedzenie w McDonaldzie - na całym świecie te same "hamburgery" i wiesz, że wierzysz w to samo co twoi bracia z innych krajów. Ta jednomyślność mnie zawsze urzekała.
Po wyjściu z orga okazało się, że Biblię można interpretować na rożne sposoby i żadna nauka nie jest jednoznaczna na 100%. Wkurzał mnie brak jednomyślności co do nauk u innych religii/odłamów chrześcijańskich. A teraz zrozumiałam, że ten brak jednomyślności wynika z wolności w myśleniu - z wolności, której u Świadków nigdy nie było.
A zatem "coś za coś" - albo gotowy zestaw wierzeń z wplecionymi wszelkimi naukami i poglądami typu sekciarskiego, albo wolność... która czasem jest trudna do ogarnięcia... bo nie wiesz w co wierzyć i co rzeczywiście jest prawdą.
Jako Świadek byłam pewna, że podstawową wiedzę biblijną można zdobyć w rok (na podstawie książek teokratycznych). Obecnie postrzegam to jako wieloletni proces, którego ostatecznych efektów nie mogę przewidzieć.
Odchodząc od Świadków poczułam ulgę, że Bóg jest inny niż go przedstawiają. No bo nigdy nie mogłam zrozumieć np. dlaczego Bóg nie chce żebym poszła na studia... Bóg był jako osoba kontrolująca zalecenia orga... patrzył czy byłeś w służbie i się smucił, gdy nie widział głosicieli drepczących po piętrach czy stojących przy wózku
Nie mogłam też zrozumieć dlaczego tak dużo jest artykułów w Strażnicy na podstawie Starego Testamentu, a o Jezusie artykułów jest jak na lekarstwo (głównie w okresie Pamiątki). Mnie zawsze fascynowały nauki Jezusa, a na zebraniu albo ich nie było, albo tłumaczenie ich w Strażnicy wyjęte z tyłka (np. wyjaśnienie, że miłość do bliźniego polega na zapraszaniu na obiad nadzorcy obwodu z żoną).
Gdyby metaforycznie określić stan mojego umysłu, to mogę porównać go do sytuacji następującej:
- u Świadków: byłam niczym magazynier w pokoju niewielkich rozmiarów, gdzie na półkach były równo poustawiane kartonowe pudła z podpisanymi etykietami-naukami. Łatwo mi było po nie sięgnąć, bo pudła oznaczone, a pokoik nie wymagał długiego chodzenia i szukania.
- po wyjściu ze Świadków: brak pokoiku, a przede mną bezkres możliwości - morze, plaża. Nie znajduję już gotowych nauk w pudełkach, muszę sama ich szukać niczym pereł w morzu i muszelek na plaży. Nie mam już poczucia, że "ogarniam" wszystkie nauki, ale bardziej chodzi mi po głowie: "scio me nihil scire" (wiem, że nic nie wiem).
Niemniej jednak zawsze zostaje jakaś podstawa, której się trzymam. Jestem przywiązana do nauk Jezusa o "miłości do bliźniego", natomiast nie mam (na razie) stałych doktryn, w które wierzę. Dla mnie najważniejsze jest to, aby "człowiek był człowiekiem". Tymczasem religia Świadków odczłowiecza i pozbawia ludzi naturalnych uczuć (gdy np. zakazuje matce kontaktów z wykluczonym dzieckiem). Jestem zdania, że wiara bez uczynków jest martwa. Pokaż mi swoją wiarę, a ja ci pokażę moje uczynki - póki co, to dla mnie sedno religii.
Najbardziej mnie trafia, gdy jakiś chrześcijanin ma misję, aby nawracać innego chrześcijanina i chce udowadniać mu, że można "lepiej" wierzyć w Boga, w Jezusa itd.
Zauważyłam, że wymądrzanie się chrześcijan chcących "zbawiać" innych chrześcijan jest po prostu nagminne. Nie jest to tylko domena i skrzywienie Świadków. Do pouczania każdy jest pierwszy, ale do "roboty" i spełniania uczynków mniej jest chętnych. Każdy głównie w gębie mocny.
Dlatego też wcale mi nie spieszno, aby przyłączać się do jakiejkolwiek religii i używać dla siebie jakiejś nazwy. Bycie "po prostu" albo "aż" chrześcijaninem, bez rozróżnienia na denominację, jest dla mnie satysfakcjonujące.
Chrześcijańska wolnośc może przytłaczać tych, którzy byli przyzwyczajeni do życia przez lata w ciemnej celi JW-orga. Niby cela-więzienie, ale było poczucie bezpieczeństwa, że więzień dostanie codziennie "michę" z jedzeniem. Po wyjściu na wolność nie ma już celi, ale jest za to bezkres mozliwości. Nie ma też "michy" z porcją nauk. Trzeba sobie samemu organizować "jedzenie"... pokarm duchowy. Niektórzy postanawiają całkowicie odrzucić "strawę duchową" i idą w ateizm. Biorąc pod uwagę, że wiele nauk w Biblii może byc niezrozumiałych i kontrowersyjnych, zaczęłam rozumieć tę postawę... aczkolwiek idąc w ateizm musiałabym sprowadzić rolę Jezusa do jednego z wielu proroków, a uważam, że jednak był kimś więcej niż tylko jakimś człowiekiem-samozwańcem.
Reasumując: wiara łatwa nie jest, gdy ktoś nie podaje "pod nos" gotowych rozwiązań. Ale za to Bóg jest lepszy, bo odkrywa się go na różne sposoby
Z tym, że to praca na całe życie... Nie da się tego ogarnąć w rok...