Witajcie
Udzielam się na tym forum już od jakiegoś czasu, ale nie byłem gotowy na przywitanie.
Teraz nastał na to odpowiedni czas.
Kilka słów o mnie:
Urodziłem się w rodzinie ŚJ.
Bóg był dla mnie tożsamy z organizacją Świadków Jehowy.
Młodo się ożeniłem z dziewczyną w moim wieku - również z tej religii.
Nie byłem specjalnie blisko Boga i nie czułem sensu modlitw. Jednak ze względu na przyjemną powierzchowność byłem lubiany i umiałem się odnaleźć z łobuzami ale i pionierami czy usługującymi.
Z czasem zostałem sługą pomocniczym.
Po latach małżeństwa zaczęło się psuć między nami i podląłem decyzję o rozwodzie....i tu zaczyna się proces obnażania prawdy o prawdzie...
Zamiast wsparcia dostaliśmy bezmyślne rady, nie poparte znajomością sytuacji ani naszych problemów.
Zbór w ciągu jednego dnia się ode mnie odwrócił - mimo że nie byłem wykluczony...nie mam zwyczaju walczyć o atencję tych którzy mnie odrzucają, więc zacząłem organizować swoje życie poza zborem, poznałem wiele dobrych osób poza sektą. Znalazłem prawdziwego przyjaciela - którego nigdy nie miałem w zborze. Poznałem co to jest prawdziwa więź krwi - dzięki tej części rodziny która nie jest w sekcie.
To otworzyło mi oczy jak bardzo byłem izolowany i jak mnie oszukiwano strasząc przed światem poza organizacją.
Aby pomóc uwolnić się ode mnie małżonce, w trakcie rozwodu wykluczyłem się - czyli powiedziałem starszym to co chcieli usłyszeć - czyli że się z kimś przespałem / co nie było prawdą ale wystarczyło by udowodnić sobie że żaden Bóg nad tym nie czuwa (co prawda bardzo chcieli mnie wykluczyć wcześniej - nawet chcieli mnie wkręcić w totalne głupoty jak np. wiara w piekło - bo powiedziałem komuś "jak by istniało piekło, to byś tam trafił" - idioci no!).
W ten sposób uwolniłem się od wpływu sekty.. ale nie do końca, bo jakiś czas później wszedłem w relacje z kobietą która była ŚJ. Niby wszystko akceptowała że nie chce być w sekcie... ale... była czymś co można porównać do nie do końca przeciętej pępowiny z sektą... ta relacja nie przetrwała - nie da się pogodzić ŚJ i kogoś kto wie że to sekta.
Po zakończeniu tego związku nie pozostało już nic co by przypominało mi o sekcie. Przestałem też zaglądać na to forum, udzielać się w tematach doktrynalnych bądź dotyczących wydarzeń z życia sekty. Poprostu przestało mnie to interesować.
Nie mam kontaktu z rodziną która jest w sekcie (rodzice, rodzeństwo, i inni) no ale skoro oni nie potrzebują kontaktu ze mną... to po co tracić czas na szukanie kogoś kto nie szuka Ciebie?
Ludzi na świecie jest 9mld co daje znacznie większe możliwości na znalezienie przyjaźni, odpowiedniej kobiety z którą można przeżyć życie, niż wśród 8mln członków sekty.
Na zewnątrz jest znacznie więcej życia niż wewnątrz sekty.
Są zagrożenia, są trudności, są problemy...ale one są wszędzie, są częścią naszej rzeczywistości. Sekta tworzyła iluzję bezpieczeństwa - o czym się przekonałem gdy znalazłem się w trudnej sytuacji rozwodu i potrzebowałem wsparcia.
Teraz estem szczęśliwym mężczyzna, odpowiedzialnym za swoje życie, swoje decyzje, a nie sterowanym przez eksperymentatorów z USA.
Dzisiaj poczułem że justem już wolny w pełni!
Chcę podziękować Wam za to co piszecie na forum, za słowa wsparcia, krytyki, za obnażanie sekty, jej obłudy. W Organizacji nie ma prawdy i szczerości... bądźcie sobą dalej, jeśli coś śmierdzi to mówcie to, jeśli ktoś pierdzieli głupoty to też to piszcie - bo nie ma nic cenniejsze niż bezpośrednia prawda i nazwanie spraw po imieniu.
Będę zaglądał tutaj coraz rzadziej - podoba mię się życie i chcem się na nim skupić.
Czasem chętnie coś napiszę w sprawach dotyczących uwolnienia się od sekty, odejścia, strachu przed ostracyzm em itp. bo to ważne by usłyszeć że można z tego wyjść i żyć dalej będąc szczęśliwym.
//tyle razy w organizacji mówiłem że kochamy braci, że ja kocham wszystkich braci, ale nigdy tego nie czułem.
Teraz mam przyjaciół którym nie wstydzę się powiedzieć że ich kocham bo naprawdę to czuję, i czuję to od nich.
Wyjście z sekty jest możliwe!!!